Mnóstwo ludzi decyduje się na przemierzenie Wietnamu skuterem - państwo to ma idealny kształt, by przejechać je z północy na południe (lub odwrotnie) podziwiając piękne wybrzeże, dżunglę, jeziora, rzeki i dwie strefy klimatyczne. Jak jednak wygląda praktyczna strona pokonywania Wietnamu jednośladem? Nie przejechałam całego kraju, ale codziennie jeżdżę po wsi, po mieście oraz po głównej drodze łączącej Hanoi i Haiphong, zdążyłam więc zebrać trochę expa i wyrobić sobie jadowitą opinię. Chętnie się podzielę.
Nigdy wcześniej nie jeździłam skuterem, o czym wspominałam w poprzednim wpisie. Zaczęłam się uczyć tu, w Wietnamie. Można to chyba porównać z wyprowadzką za granicę nie znając języka - dawaj, żyj, ucz się. Szybko. Bez tego nie dasz rady. Skok na głęboką wodę. W Wietnamie każdy jeździ skuterem, zaczynając od dzieciaków, które ledwo dosięgają do kierownicy a kończąc na rozsypujących się babinkach. Co może być w tym trudnego? Cóż, opanowanie prowadzenia skutera (które wbrew pozorom wcale nie przyszło mi tak łatwo, zaliczyłam nawet malowniczą glebę w rowie i mam pamiątkę - bliznę z Wietnamu) to pierwsze zagadnienie, ale schody zaczynają się, kiedy musisz włączyć się do ruchu i zaakceptować fakt, że jesteś otoczony pędzącymi na skuterach ludźmi, którzy... po prostu nie myślą.
Jak Wietnamczyk włącza się do ruchu? Normalnie. Wyjeżdża z bocznej uliczki i zaczyna jechać. To przecież takie proste. Nie spojrzy, nie weźmie pod uwagę, że ktoś może jechać, ze on jest na podporządkowanej. Po prostu wjedzie. Zatrzymywanie się gdziekolwiek to standard. Widziałam już ludzi z twarzami nieskażonymi refleksją siedzących na skuterze dosłownie na środku skrzyżowania i gadających przez telefon. Parkują byle gdzie, często utrudniając lub wręcz blokując ruch. Niespodziewanie zwalniają lub hamują albo zajeżdżają ci drogę. Większy ma pierwszeństwo - skutery muszą omijać samochody, których kierowcy postanawiają niespodziewanie zatrzymać się na środku i otworzyć drzwi. Muszą też ustąpić samochodom, które jadą pod prąd lub na czerwonym, ale do tego zaraz wrócę. Ciężarówki rządzą się swoimi prawami - na przykład wyjeżdżają bez żadnego ostrzeżenia z jakiegoś hangaru przy drodze i blokują wszystkie trzy pasy podczas trwającego pół minuty manewru włączania się do ruchu. Ludzie tutaj uwielbiają też skręcać w prawo z lewego pasa i odwrotnie. Nikt się nie zastanowi i nie pomyśli, by zawczasu przesunąć się na dobry pas - przecież wygodniej jest bez ostrzeżenia zahamować na środku i zacząć przecinać dwa pasy, by w końcu skręcić, w klasycznym wariancie ścinając skręt (czyli wjeżdżając gdzieś pod prąd przy skręcaniu w lewo). Jazda pod prąd to chyba ulubiony sport lokalsów. Najczęściej jadą pod prąd na drogach, gdzie jest po środku pas zieleni/betonowa barierka, w tym na drogach szybkiego ruchu. Bo komu by się chciało zawracać przy najbliższej okazji? Przecież można pojechać w przeciwną stronę i trąbić jak opętany. Najlepiej nocą. Z wyłączonymi światłami.
Klakson to ulubiony gadżet każdego szanującego się wietnamskiego kierowcy. Trąbi się cały czas, żeby ostrzec, pozdrowić lub po prostu oznajmić swoją obecność. Ciężarówki i autobusy międzymiastowe mają tak przeraźliwe klaksony, że do dziś podskakuję na skuterze jak to słyszę. Raz otrąbiono mnie, bo... nie pojechałam na czerwonym. Tak, serio. Zatrzymałam się. Nie było wielkiego ruchu, no ale przecież jest czerwone. Ktoś podjechał z tyłu i zaczął trąbić. Nie przejęłam się, oni przecież używają klaksonu non stop dla beki. Gość na skuterze jednak ominął mnie, wciąż trąbiąc i bezceremonialnie przejechał przez skrzyżowanie (oczywiście nadal trąbiąc). Bo przecież nikt nie jechał. O co chodzi.
Najśmieszniejsze (najgorsze? sama już nie wiem) jest to, że wszyscy uczestnicy ruchu traktują te sytuacje normalnie. Tutaj nikt się nie rozgląda i każdy jeździ pod prąd lub parkuje na środku drogi i oczywiście tylko ja co chwila mam ochotę wypruć sobie żyły lub dobyć karabinu maszynowego. Ten cały chaos ma jedną dużą zaletę. W Europie bardzo niewskazane jest wykonywanie gwałtownych manewrów takich jak nagła zmiana pasa czy hamowanie. Jeśli na drogę wbiegnie dzieciak to ryzyko katastrofy jest dość duże - nawet, jeśli się zatrzymasz lub ominiesz dziecko, to ktoś może ci wjechać w zderzak. W Wietnamie nie doszłoby do takiej sytuacji. Tutaj każdy uczestnik ruchu drogowego wykonuje nieprzewidziane manewry i dzięki temu jest przyzwyczajony do tego, że inni też to robią. Jeśli zdarzy się coś potencjalnie niebezpiecznego (czyli co pięć minut), na przykład z chodnika nagle zjedzie na ulicę chwiejny dziad na rowerze albo ktoś z lewej strony zajedzie ci drogę bo mu się przypomniało, że miał skręcać w prawo, to o ile sam zdążysz zareagować, to jesteś bezpieczny. Wietnamczycy ogarną. Nawet, jeśli zatrzymasz się na środku lub bez ostrzeżenia zmienisz pas, to z nikim się nie zderzysz. Oni wykonują takie manewry non stop, niczym ich nie zaskoczysz.
Opis tych wszystkich sytuacji sugerowałby multum wypadków na co dzień. Ludzie tu są jednak przyzwyczajeni do kompletnego chaosu i braku pomyślunku, o czym przed chwilą wspomniałam. Bardzo rzadko widzę wypadek, a jeśli już, to jakiś niegroźny. Mimo wszystko w zasadzie nigdzie w Wietnamie nie można legalnie jechać szybciej niż 80 km/h, nawet na tzw. autostradach. Kiedyś ograniczenie prędkości wynosiło 110 km/h, ale ci ludzie nie byli na to gotowi. Tylu się zabiło, że teraz w Wietnamie można jechać 80 km/h. Z tym sobie radzą.
Aha, Wietnamczycy czasem używają kierunkowskazu. Na rondzie. W bardzo dziwny sposób. Zawsze sygnalizują chwilowy kierunek ruchu, a nie kierunek, który chcą obrać po zjeździe z ronda. Dla przykładu, gdy ktoś chce na rondzie pojechać prosto, to przy wjeździe na skrzyżowanie daje kierunkowskaz w prawo, następnie w lewo (podczas okrążania wysepki), a potem wyłącza kierunkowskaz przy zjeździe z ronda. Boże, dlaczego.
Chodniki w Wietnamie nie służą bynajmniej do tego, żeby po nich chodzić. Pieszych znajdziemy w Hanoi i innych turystycznych miejscach, a w przeciętnym wietnamskim mieście jedynym pieszym jesteś ty. Ludzi jest mnóstwo, na ulicach straszny tłok, ale wszyscy są zmotoryzowani. Chodniki służą głównie jako parkingi dla skuterów, oprócz tego mogą być wystawą, sklepem lub restauracją. Spokojny spacer po mieście w Wietnamie nie wchodzi w grę, gdyż chodnik jest zazwyczaj tak bezmyślnie zastawiony chaotycznie zaparkowanymi skuterami oraz stolikami, przy których ktoś je smażony ryż, że trzeba iść jezdnią - a tam oczywiście jest jeszcze więcej skuterów i to głównie tych w ruchu. Gdy nie mam przy sobie jednośladu i zwyczajnie idę przez miasto, co chwila zaczepia mnie jakiś Pan Motobajk albo Pan Taxi. Oni tu nie rozumieją, że ktoś może mieć ochotę się przejść. Zawsze i wszędzie jeżdżą skuterami, nawet do sklepu oddalonego o 100 metrów. Spacer jest dla nich zbędną abstrakcją.
Parkowanie skutera również jest ciekawym wątkiem. O ile wyeliminowane są typowo zachodnie trudności takie, jak parkowanie równoległe lub prostopadłe w ściśle wyznaczonym miejscu (w Wietnamie można zostawić motor albo nawet samochód na środku ulicy i nikt, poza aroganckimi białasami takimi jak ja, nie będzie robił z tego problemów), to pojawia się kwestia zostawiania pojazdu dokładnie przed lokalem, do którego się udajesz. Skuter musi zostać zaparkowany na odcinku chodnika ograniczonym krawędziami budynku/drzwiami twojego celu i ani centymetr dalej. Lepiej kompletnie zastawić wejście do sklepu niż zostawić skuter przed jakąś zamkniętą kratą 3 metry dalej. Dlaczego? Otóż może to się źle skończyć. Nawet, jeśli idziesz gdzieś tylko na chwileczkę, a zasunięte metalowe drzwi wyglądają, jakby nikt ich nie otwierał w ciągu ostatniego stulecia, to przed nimi nie parkuj. Zgodnie z wietnamskim prawem Murphy'ego istnieje niezwykle duża szansa, że akurat jak będziesz kupował ryż albo jadł na szybko zupę, to tajemnicze drzwi otworzą się, a właściciel w najlepszym wypadku każe ci spadać, jak wrócisz po skuter. Może też w niego uderzyć, zrzucić ci kask, przestawić go albo gdzieś skitrać. Ta ostatnia opcja dotyczy jednak głównie rowerów. Wietnamczycy roszczą sobie prawo do chodnika, który znajduje się przed ich lokalem. Nikt nie ma prawa tam parkować, poza pracownikami i klientami oczywiście. Dobrze, że jeszcze nie zabraniają tamtędy chodzić.
Jak widzicie, przemierzanie Wietnamu skuterem dostarcza wielu emocji, często negatywnych. Ja mimo wszystko odnajduję w tym przyjemność i zachęcam podróżników do spróbowania. Tylko z głową proszę.
Nie wiem czy ogarnęłabym ten chaos. Jestem zmęczona samą tą relacją, a co dopiero jakbym miała tam jeździć. Coś strasznie ciężkiego do ogarnięcia przez przeciętnego europejczyka. :D Brawa dla Ciebie, że sobie radzisz. ;>
OdpowiedzUsuńBinka, kochana, uważaj na siebie tam. Ale super jest to, że spróbowałaś wtopić się w ten ich chaotyczny system komunikacji :D
OdpowiedzUsuńO ja, bałabym się tam jeździć. :D
OdpowiedzUsuńMają bardzo dziwny zwyczaj podczas jazdy.. te trąbienia czy skręcania BARDZO mnie przerażają i wolałabym chodzić niż jeździć..
OdpowiedzUsuńmożna ? jak widać można :D
OdpowiedzUsuńnajważniejsze że przeżyłaś :D
Pozdrawiam serdecznie :)
ANRU,
Szacun, ja bym się bała :D
OdpowiedzUsuńDla mnie jazda skuterem byłaby nie lada wyzwaniem, bo mam niemiłe wspomnienia z nim związane. Po jakiś 10 sekundach od startu zaliczyłam spektakularny upadek haha
OdpowiedzUsuńFajna taka przygoda :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, hooneyyy
Ja skuterem nie jechałam nigdy. Szok ze ty tak sobie rade dajesz i sama przemieżasz szlaki w dodatku tak daleko od domu. Podoba ci sie ten wietnam ? Bo ojciec mojego dziecka tam był i jest zachwycony a ja wręcz przeciwnie :p
OdpowiedzUsuńOszalałabym tam, moja nerwica by mnie wykończyła tam po tygodniu chyba xD
OdpowiedzUsuńPowiedz mi lepiej kochana, gdzie Cię jeszcze nie było? :D
OdpowiedzUsuńDziękuję. Dla mnie półwysep helski jest jednym z najładniejszych zakątków Polski. Tam się nigdy nie nudzę nawet jak nie ma pogody. I jak widać na załączonych fotkach i filmie niekoniecznie trzeba leżeć na piasku. Ale masz rozmach z tymi podróżami! I bardzo dobrze!
OdpowiedzUsuńA ja mam epizod skuterowy w swoim życiu. Kupiłem synowi nowy skuter. Znudził jemu się po 2 miesiącach. Zal było sprzedać to jeździłem po Warszawie. Nie tak dawno prowadziłem agroturystykę w Suwalskim. I wtedy sobie skuter kupiłem, bo pięknie latem śmigać po Suwalszczyźnie. Ogólnie lubię jednoślady. Teraz metrem śmigam do pracy. 6 minut jazdy metrem i 5 min pieszo. Ja planuję pod koniec lata wycieczkę statkiem. Zaokrętowanie , mieszkanie na statku. O tym zawsze marzyłem czytając książki marynistyczne, podróżnicze. Bardzo dobrze się bawicie. Popieram jak najbardziej. Pozdrowienia z Warszawy.
Vojtek
totalny kosmos, a ja bałabym się jeździć nawet po polskich ulicach:D
OdpowiedzUsuńw Tajlandii też nikt za bardzo nie chodzi piechotą, tamtejsi ludzie podobno postrzegają to jako coś uwłaczającego
Kurczę! Dziękuję za miłe słowa, jest mi ogromnie miło, że czytasz sobie moje wypociny i zostawiasz nawet po sobie ślad w postaci komentarza! Dziękuję i również wszystkiego, co najpiękniejsze w nowym roku, jeszcze więcej nowych miejsc do zobaczenia i ludzi do poznania:) Śledzę Twoje podróże na FB od samego początku, staram się czytać, jak tylko coś się pojawia, więc duchowo Ci towarzyszę. Ale zazdroszczę Ci tylu dni w podróży... Tej motywacji i odwagi. Mnie też ciągnie od kilku dobrych lat i szczerze? Coraz bardziej rozważam to na poważnie. Już nawet snuję pomysły, zapisuję i łapię się na myśleniu o tym coraz częściej. Ale życie na razie jeszcze trzyma w jednym miejscu: studia, finanse. Ale w końcu wezmę plecak i ruszę. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to myślę sobie, ile to już lat Cię czytam i... ciężko stwierdzić, bo jest to kupa czasu! Jeszcze pamiętam, kiedy mieszkałaś we Francji, wpisy z tamtych miejsc, przemyślenia i to, że lubisz piwo!:)
A co do Wietnamu to jest to piękny kraj. Kuchnia azjatycka to coś, co lubię, zresztą, jedyna restauracja jaką odwiedzam to chińska, a dania wietnamskie też tam są, więc następnym razem już wiem, co zjem. A skuterki, w Azji jest ich mnóstwo, bo to chyba najlepszy środek transportu po tamtejszych miejscach. No i przede wszystkim wygodny, bo da się dotrzeć wszędzie :)
Pozdrawiam ogromnie i życzę wszystkiego dobrego, żeby zawsze działo się wszystko tak, jak sobie wymarzysz!:)
Zawał murowany od tych skuterów XD
OdpowiedzUsuńNo nieźle! Słyszałam kiedyś, że tak to tam wygląda, ale nie zdawałam sobie sprawy, że Wietnamczycy są aż tak pokićkani :D Wielki szacun, że odnajdujesz się choć trochę w ich ruchu drogowym i że jeszcze wytrzymujesz te nieprzewidywane zachowania kierowców :D
OdpowiedzUsuńMasakra... Podziwiam Cię, że ogarniasz ten rozgardiasz na ulicach. Ja bym nie dała rady, ale w sumie nie dziwię się, że Ty dajesz, bo KTO JAK NIE TY? :D
OdpowiedzUsuńKiedyś słyszałam, że Wietnam rządzi się swoimi prawami, ale nie wiedziałam, że aż tak.
OdpowiedzUsuńOdważna jesteś :)
Tego watku wietnamskiej przygody boję się i już. Nie wiem czy ogarnę ;) wolę spacery :)
OdpowiedzUsuńBałabym się tam jeździć. Jesteś bardzo odważna- podziwiam Cię ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze dodam, że z Suwalskiego zw wsi Zelwa wróciłem do Warszawy skuterem! To była moja najdłuższa trasa. Ponad 400 km!!! W tym roku to jak pisałem rejs statkiem po Morzu Śródziemnym z zaokrętowaniem, zwiedzaniem. Ale wcześniej jadę z Koleżanką Do Wiednia. Zaprosił nas tam Kolega z podwórka, który tam mieszka ponad 30 lat. Tak pospacerować tydzień po Wiedniu nie patrząc na zegarek i nie słuchając przewodnika. Teraz ostro pracuję też w soboty, żeby na to wszystko zarobić. Pozdrowienia serdeczne z Mazowsza póki co.
OdpowiedzUsuńVojtek
Chyba bym nie dała rady tak się poruszać ;) Ja nawet w Polsce nie przepadam za siedzącymi na ogonie kierowcami, którzy tylko chcą cię wyprzedzić :P
OdpowiedzUsuńJa bym się bała xD
OdpowiedzUsuńhahaha, standard chyba w tamtych rejonach :d
OdpowiedzUsuńW Egipcie jak raz byłam to tam za kierunkowskaz służyła ręka wystawiana przez okno! :D
Jak byłam w Rzymie, to tam na takim wielkim rondzie z 3 pasami i z jakimiś 7 (więcej?) uliczkami które od niego odchodziły, samochody jeździły jak chciały. Ktoś się nagle zatrzymywał, nagle wjeżdżał, nagle zjeżdżał itd. Tak jak w Wietnamie :D Mój brat stwierdził, że prawdopodobnie w Rzymie jest dużo mniej wypadków samochodowych niż w np. takiej Warszawie. I choć przeraża mnie trochę ta myśl, to się z nią zgadzam.
OdpowiedzUsuńPięknie się prezentujesz ...
OdpowiedzUsuńSkutery w ruchu ulicznym trzeba przewidywać błędy innych kierowców
Szerokiej drogi
Pozdrawiam
https://zolza73.blogspot.com/
https://mrocznastrefa.blogspot.com/
Podziwiam Cię, mieszkasz w Wietnamie, uczysz angielskiego, podróżujesz, żyjesz pełnią życia, zazdroszczę, mi brakuje odwagi ale mam nadzieję, że uda mi się odwiedzić Japonię :) życzę kolejnych wspaniałych podróży i uśmiechu na twarzy! :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że w Wietnamie jeszcze większy chaos niż w Chinach, ale ta wolna amerykanka, a w zasadzie wolna azjatka jeśli idzie o ruch uliczny nie jest mi obca :D I trąbienie non stop w zasadzie chyba tylko po to, żeby zaznaczyć patrzcie, ja jadę- tak, znamy to xD. Choć w Pekinie jest to mieszanka klaksonów i dzwonków rowerowych. Ale jak widać może nie jest to tak zupełnie pozbawione sensu przez względnie małą ilość wypadków. Mimo wszystko bałabym się wsiąść na skuter w Wietnamie.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię za odwagę. Mieszkasz tam, pracujesz i nie tracisz ducha i przede wszystkim się nie boisz. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń