13 miesięcy na Malcie dobiegło końca. Przylatując tu nie wiedziałam, że faktycznie tyle tu zostanę. Plan był prosty. Znaleźć mieszkanie, zaczepić się w pracy np. w knajpie na plaży, zarobić i oszczędzić miliony monet i w kolejnym roku wyruszyć w podróż do Nowej Zelandii. To chyba nie jest jednak takie łatwe i oczywiste.
Na szczęście wszystko się udało.
Przylecieliśmy tu w połowie kwietnia 2016, niespełna miesiąc po tym, jak zaczęliśmy na poważnie rozważać wyjazd do pracy za granicę. Malta wydawała się dość losowym pomysłem. Wiedziałam o niej tyle, że jest wyspą na środku morza, że jest tu ciepło i słonecznie, że mówi się po angielsku, że dzieciaki przyjeżdżają tu na najebkę pod przykrywką obozu językowego a emeryci wygrzewają tu latem kości. Postanowiliśmy jednak spróbować szczęścia. Przecież nie będę jechała do syfiasto-deszczowej Anglii. Malta, here we come.
Nie mieliśmy planu, niczego nie zorganizowaliśmy przed przyjazdem. Ciężko robi się takie rzeczy na odległość nie znając wyspy. Znaleźliśmy miejscówkę na Couchsurfingu na 3 pierwsze noce i chcieliśmy wykorzystać ten czas na szukanie mieszkania. Za radą gospodarza zaczęliśmy się rozglądać na grupach na Facebooku. Wypatrzyliśmy interesującą opcję w Valletcie, co prawda z współlokatorem. Pojechaliśmy obejrzeć... i kilka minut później uiściliśmy kaucję. Zamieszkaliśmy w stolicy Malty.
Szukanie pracy w knajpie wygląda na Malcie nieco inaczej, niż u nas. Wysyłanie CV przez internet nie ma tu wielkiego sensu. Najlepszą opcją jest spacer po lokalach, pytanie, czy potrzebują ludzi, prośba o zamienienie kilku słów z managerem i pokazywanie się z jak najlepszej strony - nienaganna prezentacja, znajomość języków i niewiarygodny kelnerski skill. Po paru podejściach ktoś cię w końcu zaprosi na dzień próbny. Szóstego dnia pobytu rozpoczęłam pracę w sporej turystycznej restauracji, gdzie cała obsługa porozumiewała się między sobą po serbsku, serwowano w zasadzie każdy rodzaj jedzenia a "półlitrowe" piwo nalewano do szklanki 0,4l. Uciekłam stamtąd w lipcu, by dołączyć do Siwego pracującego w knajpie z burgerami.
Życie na Malcie od początku było w pewnym sensie bajkowe. Upał i słońce w zasadzie bez przerwy, plażowanie, zewsząd widok na morze. W moim życiu nie było wcześniej takich luksusów na co dzień. Przyzwyczajanie się do śródziemnomorskiego życia nie zajęło mi wiele czasu. Temperatury latem sięgały czasem 40 stopni i nie dało się wytrzymać na słońcu, ale ja lubię taki klimat. Praca bywała męcząca, ale po skończonej zmianie nie musiałam o niej więcej myśleć. Codziennością stało się opalanie, czytanie książki w parku z widokiem na zatokę, wycieczki w różne zakątki wyspy i picie browarów nad morzem. Szybko okazało się, że zarobki i napiwki są dużo wyższe niż koszty życia, więc plan oszczędnościowy wyglądał wyjątkowo optymistycznie. Pojawiło się pytanie: Skoro życie na Malcie jest takie łatwe, proste i przyjemne, dlaczego więcej ludzi tu nie przyjeżdża? Poznaliśmy tu oczywiście Polaków, ale jest nas tu o wiele mniej niż w Wielkiej Brytanii czy Irlandii. Nie brakuje z kolei Serbów i Macedończyków. W każdym razie nie czekajcie na plot twist w historii, raczej jeśli tęsknicie za słońcem i szukacie pracy w szeroko pojętym biznesie turystyczno-gastronomicznym, to zapraszam na Maltę.
Po paru miesiącach sielanki zaczęła się zima. Co prawda ciężko ją faktycznie nazwać zimą, gdyż oczywiście nie występuje tu śnieg lub temperatury ujemne. Styczeń i luty bywają jednak trudne ze względu na brak centralnego ogrzewania. Latem nie mieliśmy klimatyzacji, ale dało się to znieść dzięki grubym murom budynku i kamiennej podłodze. Zimą to wszystko działało przeciwko nam. Standardem były dwie bluzki, bluza, gruby sweter, spodnie, dwie pary skarpet i zmrożone dłonie. Konieczność rozebrania się, by pójść pod prysznic była męczarnią, podobnie jak wstawanie z łóżka, gdzie w końcu, dzięki ciuchom, kołdrze i kocowi udało się nagromadzić trochę ciepła. Nieraz zimą na dworze było przyjemniej, niż w domu. Wracając ze spaceru nie miałam ochoty zdejmować kurtki. Zamieniałam ją na inne, równie ciepłe warstwy. Zima na Malcie jest depresyjna, jak w każdym innym kraju. Robi się ciemno o 17, często wieje i pada, zdarza się grad. Opady i wichury zdarzają się ogólnie o wiele częściej od listopada do marca niż w drugiej połowie roku. Od połowy marca do końca października jest w zasadzie lato... A od lipca do września jest tak gorące, że trzeba na siebie uważać.
Zimą mój entuzjazm nieco osłabł. Nie chodzisz na plażę, je jesz lodów, uciekasz przed oberwaniem chmury i włączasz żyrandol o 16. To wszystko byłoby jeszcze normalne, gdyby nie fakt, że w domu zamarzasz. Zimą na Malcie robi się niezwykle nudno. Nie ma zbyt wielu turystów (poza Niemcami, którzy żadnej pogody się nie boją i Brytyjczykami, którzy w deszczowe dni piją browar pod parasolem słonecznym i cieszą się wakacjami). Knajpy się zamykają, właściciele robią sobie miesięczne wakacje, bo biznes i tak się nie kręci. Wyspa znosi kolejne hardkorowe wichury, a ty próbujesz sobie przypomnieć, jak to jest mieć czucie w dłoniach i stopach.
W połowie lutego nagle się okazuje, że jest coraz więcej dni, że można wyjść na dwór w t-shircie, a słońce znów regularnie mruga do ciebie zza okna. W połowie marca tego roku zaczął się sezon. Bum, niemalże z dnia na dzień zapełniły się ulice i restauracje, a ty po paru cichych miesiącach przyjmujesz zamówienie na cheeseburgera bez sera od zestresowanej wakacjami babki, której ramiona w kolorze wiśniowym zwiastują nadchodzące cierpienia. Lato. I wszystko jest tak, jak być powinno.
Nie rozpisuję się o kuriozach kelnerskiego fachu ani o sympatycznych mieszkańcach Malty. To już było... I na razie nie będzie więcej. Wszystkie przemyślenia zgromadziłam tutaj. Rok na tej wyspie był świetnym doświadczeniem dla takiej ciepłolubnej jaszczurki jak ja. Polecam wszystkim, którzy lubią słońce, relaks i tzw. pracę z ludźmi. Na Malcie z łatwością zaczepisz się w barze, restauracji, hotelu. Zarobisz, zaoszczędzisz, zrobisz, co chcesz. Da się! Polecam.
Maltańska przygoda niezwykle ułatwiła mi gromadzenie funduszy na podróż do Nowej Zelandii, która zaczyna się już za 3 tygodnie. Dziś opuściłam wyspę. Składam wizytę we Francji Elegancji, a niedługo przemieszczam się do Warszawy, gdzie zacznie się trip.
PS Tak, mam teraz Instagram. Podróżniczy. Zapraszam.
Świetne przygoda. Wycieczka do Nowej Zelandii jest moim marzeniem.
OdpowiedzUsuńNiestety nie wiem, czy kiedyś uda mi się je spełnić. "Posiadanie" drugiej osoby jest czasami bardzo ograniczające.
Mi by chyba pasowała tylko zimowa pogoda maltańska, wichury i grad brzmią całkiem dobrze, poza tym to bardzo romantyczne, taka szarzyzna nad morzem, na skałach... Upałów nie znoszę, więc wiesz.
OdpowiedzUsuńGdybym miała kogoś, z kim mogę wszędzie pojechać, to bym pojechała pracować na Maltę, serio, otworzyłaś mi oczy na łączenie turystyki z pracą, a nie lubię być tylko turystą. Tyle że sama na pewno nie pojadę do obcego kraju, nie znam angielskiego a na znajomych nie mogę liczyć. No i studia. Więc sobie jeszcze poczekam. Nie jest to specjalnie pilne, i tak wolę Polskę od wszystkiego :D
Wow, to już 13 miesięcy? Nic tylko gratulować i czerpać inspirację. Malta była pierwszym krajem, w którym zapragnęłam pracować. Życie jednak zweryfikowało moje plany. Znam jednak ludzi,którzy byli równie zdeterminowani, a pracy nie znaleźli. Tym bardziej podziwiam i życz e kapitalnej przygody. Nowa Zelandia to moje wielkie marzenie, więc czeka na relacje. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJakież ja mam szczęście, że mam Cię teraz, ciepłolubna jaszczurko, choć przez parę dni przy sobie :)) ❤️
OdpowiedzUsuńJak sobie poradziłaś pracując bez znajomości języka?
OdpowiedzUsuńNa Malcie urzędowym językiem jest również angielski, pracuje więc tam mnóstwo cudzoziemców. Brak znajomości maltańskiego to nie problem w biznesie turystycznym. Pozdrawiam
Usuńczas leci! swietny post!
OdpowiedzUsuńxoxo
Patinka
www.patinkasworld.com
nie moge sie doczekac Twojej kolejnej przygody :D
OdpowiedzUsuńTe 13 miesięcy to w sumie kawał czasu, nieźle musiało zlecieć. Piszesz tak, że zdecydowanie chciałoby się Maltę odwiedzić. Chociaż może nie w zimie, ta bez ogrzewania jednak trochę przeraża :)
OdpowiedzUsuńGratuluję Ci odwagi! Naprawdę podziwiam tym badziej, że ja bym się na coś takiego nie odważyła. Powodzenia w dalszej podróży!
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za wyprawę ❤️ Mi tez sie marzy Nowa Zelandia, a w tym roku na miesiąc wybywam albo do Azji...albo do Afryki. Zobaczymy :) Malta niezwykle urokliwa wyspa :) tylko czasem trzeba uciekać przed turystami...bo za dużo hamburgerów :) Haha pewnie wszystko zależy od tego gdzie sie zatrzymasz :)
OdpowiedzUsuńCałkiem fajna ta Malta, przynajmniej tak wynika z Twojego opisu. Chociaż zima nie zachwyca, to latem chętnie bym się tam wybrała ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię czytać Twoje posty, piszesz tak... normalnie :) czekam na relacje z podrozy!
OdpowiedzUsuńMagda
Zawsze sobie mówię, że jak coś nie pójdzie mi w obecnej pracy to wyjade na Malediwy masować turystów... super, że się spełniasz. Bardzo podoba mi się Twoja historia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Takie przyjemne miejsce, że nie chciałoby mi się go opuszczać :)
OdpowiedzUsuńCały czas zazdroszczę Ci tej odwagi w realizowaniu marzeń, w sięganiu po to, czego chcesz...Powodzenia w Nowej Zelandii! Mnie nieustająco ciągnie do Australii, ale raczej się to marzenie nie spełni. Zresztą nie wiem, czy przezwyciężyłabym moją niechęć do węży, pająków i tym podobnych paskudztw, które można tam spotkać. A gdyby tylko poszczęściło mi się z posiadaniem kasy i odwagą, na moim celowniku oprócz Australii byłaby jeszcze Kanada przejechana wzdłuż i wszerz, oraz na pewno Irlandia-też na wszystkie strony! Baw się dobrze w Nowej Zelandii, a jeśli zajrzałabyś do Auckland, to pozdrów ode mnie tamtejszy stadion żużlowy:)
OdpowiedzUsuńPS. Oczywiście, natychmiast dołączam do obserwatorów Insta! Buźki!
UsuńRok na takiej wyspie, to na pewno niesamowite doświadczenie, i już Ci mówiłam, że podziwiam ;). Co do zim, to dobrze, że jakoś udało Ci się to wytrwać, ale dla takich widoków i temperatur w lecie-chyba warto :))
OdpowiedzUsuńChyba już tysiące raz pisałam, że Cię podziwiam ! Czekam na relacje z podróży !
OdpowiedzUsuń13 miesięcy, jak to poleciało. Miałam wrażenie, że jesteście tam o wiele krócej, a tu bach.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na Waszą podróż i relacje, ekscytuje mnie jakbym miała jechac z Wami ;D Bawcie się dobrze!
Nie ma chyba nic lepszego niż taka opowieść prosto od osoby, która była i na własnej skórze przeżyła. Trochę mnie zdziwiło, że w zimę na Malcie bywa tak nie przyjemnie (pod względem zimna w domach), no ale cóż, nie ma miejsc idealnych :D
OdpowiedzUsuńA sprzedawanie piwa 0,5l w szklance 0,4l to zbrodnia :x!
pojechałabym,ale ja trochę z tych ludzi co się boi :(
OdpowiedzUsuńAle na pewno masz cudowne wspomnienia i doświadczenie! :)
Dla mnie bomba :)
aah nie mogę się doczekać relacji z nowej podróży, cieszy mnie, że założyłaś znów instagram :)
OdpowiedzUsuńBina! Powodzenia w podróży do Nowej Zelandii, liczę na masę pięknych zdjęć i kolejnych cudnych obserwacji ;)
OdpowiedzUsuńps: jakoś tak słowa zimno i Malta ciężko mi sobie przyswoić w jednym zdaniu, człowiek się całe życie jednak uczy...
buźka!
Nie ma chyba nic gorszego niż brak ogrzewania w zimie - pamiętam z czasów studenckich... W sumie po tym opisie też zaczęłam się zastanawiać, dlaczego na Malcie nie pojawia się więcej osób. Brzmi jak raj na ziemi i świetne miejsce na dorobienie sobie za granicą. :)
OdpowiedzUsuń