sobota, 4 sierpnia 2012

Urban

Żyję w mieście. Od zawsze i oby na zawsze. Podróże po bezdrożach? Bardzo chętnie, ale mieszkać jestem w stanie tylko wśród ludzi i wielkich budynków. 19 lat w Warszawie, to było coś. Obecnie od roku przebywam w Bagietolandii, która mi bardzo odpowiada. Jest dużym i pięknym miastem, mimo, że nie ma wielkich szklanych wieżowców... Może to i lepiej, mimo 4 mln mieszkańców jest tu ładnie, klimat.. francuski, jakby inaczej. Cierpimy na nadmiar turystów, w końcu to niestety najczęściej odwiedzana stolica świata, lans.


Do niedawna sama czułam się jak turystka, ale odkąd dobrze orientuję się w okolicy i posługuję się językiem urzędowym, uzurpuję sobie prawo do narzekania na tych irytujących, NAIWNYCH turystów. Zewsząd, z USA, Wielkiej Brytanii, Egiptu, Ameryki Południowej i różnych zakątków Europy... Tak, z Polski! Jak ich rozpoznać? A może jak ich nie rozpoznać? Oni po prostu są specjalni. "Poznasz Polaka na końcu świata, bo typowy Polak wygląda typowo!". Jesteśmy wyjątkowi. Wygląd + słownictwo. O dziwo większość Francuzów nie zna naszego ulubionego, narodowego słowa. Zdziwiło mnie to, bo w Londonie prowadziłam wiele razy sztampowy dialog: "Hi, what's your name?" "Sabina." "Where are you from?" "Poland." "Oo, ku**a mać!". I my się dziwimy że obcokrajowcy mają "takie zdanie" o Polakach. We Francji jest trochę inaczej, oni z zasady nienawidzą wszystkich, Polaczków nie wyróżniają. Wręcz przeciwnie, razem z Ukrainą, Litwą, Słowacją, Rumunią i wszystkimi państwami ościennymi jesteśmy zaliczani do komunistycznego bloku wschodniej Europy. "Narrow minded", serio ciężko ich przekonać że nie jesteśmy (przynajmniej nie wszyscy) komunistami. Jak to się pięknie mówi "wbijam w to" (adekwatne, nie?), i tak nie kontynuuję tradycji noszenia klasycznych polskich ubiorów wakacyjnych za granicą (no dobra, nigdy nawet nie zaczęłam jej kultywować), więc nie jestem od razu demaskowana.

Przechadzam się ulicami Bagietolandii poirytowana wszechobecnym językiem francuskim i swoją urban opalenizną. Urban! Zazwyczaj /zawsze/ opalam się na plaży. Jednak w tym roku moje wakacje prawie w 100 % toczą się w Bagietolandii, opcja plażowa jest więc odsunięta. Uwaga: mamy tu, w centrum lądu plażę, nad obleśną Sekwaną do której nie można wchodzić, ale można choć legalnie wbić się w kostiumik w centrum miasta. Znacznie częściej jednak przemierzam miasto w ciuchach, moje przedramiona i kolana osiągnęły więc level Mulat, stopy wiecznie skryte w najeczkach są śnieżnobiałe, podobnie jak brzuch. Dekolt, barki i uda są brązowawe dzięki opcji ekspozycji w ciuchach letnich, widzę też jakiś ślad po kostiumie. Taki niby-niby. Ale to mnie satysfakcjonuje, bo jest tak... miejsko. Miasto! Nie chcę się stąd ruszać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM