wtorek, 6 września 2016

Wszędzie dobrze, nie mam domu


Przysłowie wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej nigdy nie miało dla mnie zbyt dużego sensu. Jasne, dom, obiadki od mamy, swój komputer, wszystko spoko, ale nigdy nie czułam jakiejś drastycznej przynależności do konkretnego mieszkania, budynku. Jasne, możemy zacząć się spierać o definicję, przecież nie chodzi o sam kwadrat, tylko o rodzinną atmosferę. Mimo, że moje relacje z rodziną zawsze były co najmniej dobre, nie odczuwałam ogromnej ulgi, ukojenia i ciepła domowego ogniska w momencie przekroczenia progu.

Bo dom po prostu był, to było naturalne.

Malta. dom. chwilowo.

Myśli w stylu "gdzie jest mój dom i dlaczego nie tu? brakuje mi go" pojawiły się we wrześniu 2011, w momencie przeprowadzki do Paryża. Zamieszkaliśmy z rodziną w mieszkaniu tymczasowym, gdzie mieliśmy spędzić koło miesiąca, zanim znajdziemy sobie właściwy appartement. Mieszkanie to było wyposażone - dziwne uczucie, na stałe mieszkać gdzieś, gdzie nie ma twojego stołu, tostera, kubka na szczotkę do zębów. Nigdy nie mieszkałam w żadnym akademiku, nie przeprowadzałam się na studia, więc ta sytuacja była obca i nieprzyjemna. Na dodatek kwadrat ów należał do pary dziadów, wszędzie były zdjęcia starych ludzi i ich wnuczków, staromodne komody były zawalone jakimś losowym syfem, w każdym możliwym miejscu była masa obleśnych bibelotów, z czystością też kiepsko. Nie chciałam tam żyć.

Po miesiącu wynieśliśmy się do kolejnego przejściowego mieszkania - udało nam się znaleźć to docelowe, ale miało ono być oddane do użytku dopiero za 3 tygodnie, tak więc znów musieliśmy się gdzieś zaczepić. Kolejna przeprowadzka, kolejne otoczenie. Dziwna sprawa. Tęskniłam za domem. Tym w Polsce. Tym, w którym mogłam usiąść na swoim ulubionym miejscu przy stole, oglądać telewizję w wygodnej pozycji, zamulać przy swoim kompie.

W końcu udało nam się zamieszkać w tym ostatecznym miejscu, na południu Paryża. Ciężarówką przyjechały nasze meble. Urządziliśmy się, okazało się, że jest przyjemnie. Znów miałam swój pokój, ze swoimi rzeczami (swoją drogą, niesamowite, jak bardzo ludzie potrafią przywiązać się do zwykłych, nawet bezużytecznych przedmiotów), domową kanapę, nasz telewizor, mamine dekoracje, skrzynkę z kablami i narzędziami należącą do taty (puderniczkę). To jednak nie było to... Wciąż czułam, że mój prawdziwy dom jest w Polsce, w mieszkaniu, w którym spędziłam dobrych kilkanaście lat, większość swojego życia. Na święta wybraliśmy się tam i... było strasznie.

To nie był mój dom. Nie było rzeczy, mebli, atmosfery. Panowała straszna duchota, było mnóstwo kurzu. Mama nie dopuściłaby do takiego stanu! Nie mieszkamy tu, it's official. Nie ma mojego krzesła i biurka. Niby są w Paryżu, w domu, ale przecież.. powinny być tu! One należą do tego miejsca! W tym momencie przestałam dobrze czuć się w moim dawnym domu. On przestał nim być. Z drugiej strony... ten paryski jeszcze nie zaczął. Po tułaczce i trzech przeprowadzkach okazało się, że tak naprawdę nie mam domu. Nie czuję go. O dziwo, uczucie to po pewnym czasie okazało się całkiem przyjemne.

Paryska chata po paru tygodniach zastąpiła mi dom. Nauczyłam się tego mieszkania. Potrafiłam po nim chodzić po ciemku z zamkniętymi oczami, zaczęłam na nowo rozpoznawać kroki domowników [a na nowej w moim życiu wykładzinie (fuj) to nie było wcale takie oczywiste], słyszałam, jak ktoś wchodzi z klatki schodowej i wkłada klucz w zamek. Wchodząc do mieszkania czułam zapach domu. Te wszystkie czynniki kreują atmosferę bezpieczeństwa, sprawiają, że czujesz się jak u siebie. Dom w Polsce został wyposażony w komplet najtańszych mebli z Ikei, żeby coś w nim stało i dało się tam funkcjonować, jak się przyjedzie na święta. Nigdy jednak nie odzyskał tego dobrego, dawnego klimatu. Cóż, taka kolej rzeczy.

Obecnie mieszkam na Malcie ze świadomością, że nie mam żadnego domu. Ten paryski już nie istnieje, wynajęty został komuś innemu. Siostra i rodzice wyprowadzili się, na dodatek w różne strony. Dorosłe życie, uch. Meble zostały częściowo zachowane, częściowo sprzedane. W polskim domku jest całkiem fajnie, gdyż spędziłam tam pół roku przed przyjazdem do Valletty i stworzyłam nową atmosferę, a przynajmniej namiastkę. Jest inaczej, gdyż domownicy byli inni. Ciekawiej. Na Malcie nie czuję się jak w domu, ale nie mam potrzeby tak się czuć. Mam gdzie mieszkać, lubię to miejsce, aczkolwiek nie mogę go nazwać domem ze względu na maltańskiego współlokatora, przy którym nie czuję się swobodnie. W głowie mam świadomość, że Malta to etap, droga, a nie cel. Za parę miesięcy mnie tu nie będzie. Chwilowo mimo wszystko tu mieszkam. Zabrałam ze sobą kilka sentymentalnych rzeczy, które pomagają kreować klimat. Jest dobrze, dlaczego miałoby nie być?

No i wyszedł niechcący jakiś wpis chronologiczno-historyczny, ale cieszę się, że to podsumowałam. Wszędzie dobrze, nie mam domu. Nie czuję się przywiązana do żadnego miejsca. Chcę podróżować, odkrywać, zwiedzać. Szykuję się do kilkumiesięcznej podróży, podczas której oczywiście nie zahaczę o dom. I to właśnie jest świetne - będę miała poczucie robienia słusznej rzeczy, bez backgroundowej tęsknoty za domem. Którym domem? Ten w Polsce stoi pusty, tego w Paryżu nie ma, rodzina rozsiana po Francji. Nie ma dokąd wracać. Trzeba iść naprzód. Ahoj przygodo!

33 komentarze:

  1. uwielbiam Cię za Twoje podejście do życia, a tym bardziej za Twoja umiejętnośc pisania hahaha 'Wszędzie dobrze, nie mam domu.' to zdanie wygralo wszystko i od samego początku chciało mi się czytać ;D ja w sumie też nie przywiązuję się do miejsca, bardziej z wygody nie wyprowadzam się z akademika, bo nie chce mi się przenosić ani pakować rzeczy, bleh. Dla mnie ludzie są najważniejsi i gdziekolwiek będę z moimi ludźmi (gangsta) tam będę szczęśliwa i czuła się jak u siebie ;D
    obecnie mam nawet jakąs manię, że chcę mieszkać z moim, chcę i muszę i chcę byc zooną, chcę gotowac i sprzątać gdziekolwiek, byleby z nim :D haha

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój dom jest tam gdzie Twoje serce - tak kiedyś usłyszałam i zapamiętałam.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja Cię Bobinku podziwiam, boo... ja bym tak żyć nie mogła. muszę mieć miejsce, gdzie mogę śmigać w brudnych dresach, bez stanika, z maseczką z ogórków na ryju, gdzie nogi trzymam na stole, a papierki z cukierków zbieram w kubeczku po długopisach, żeby Monsz nie widział. właśnie uświadomiłaś mi, jakim wielkim DOMATOREM jestem :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja właśnie czułam jakiś czas temu mega przywiązanie do mojego domu, zwłaszcza na myśl o planowanej przeprowadzce. Zauważyłam też, że gdy zbyt długo mnie tam nie ma, np. przez długie wakacje, to cholercia - tęsknię za tym miejscem, za swoim łóżkiem i bratem za ścianą.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z Twojego posta rzeczywiście czuć, że w pewnym momencie odczulas brak domu, tej atmosfery itp. Najważniejsze, że nastawiasz się na podróże i nowe przygody, a dom - kiedyś na pewno sprawisz sobie wlasny, i będziesz do niego wracać ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Sama mieszkam w akademiku, na wakacje wracam do rodziców ale tak jakoś naturalnie dystansowałam się do mojego domu i w tym momencie nie mam poczucia, że jakieś miejsce w którym mieszkam jest moim domem choć trochę mi przeszkadza. Kocham podróże jednak z brakiem świadomości, że wraca, ma swoje ulubione miejsce, można się wyluzować jakoś mi źle.

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba to, że tak dużo czasu spędzamy w domach rodzinnych sprawia, że z takim sentymentem te cztery ściany wspominamy. Potem życie rzuca nas to tu to tam i tak naprawdę budujemy miejsca, w których dobrze nam się żyje, ale które są dla nas tylko "przystankiem", nie domem jaki pamiętamy. Rzeczywiście dużo w tym prawdy, że tam gdzie nas los zaniesie budujemy takie miejsca, w których jest nam dobrze bez przywiązywania się do nich.

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię takie podejście - dom mam wszędzie :) Jest coś w tym. Ja chyba ten rodzinny traktuję jako "dom" już jedynie w kwestii przyzwyczajenia. Że to tu składuję swoje dziwne rzeczy, pudełka po najkach czy książki.

    OdpowiedzUsuń
  9. wydaje mi się, że odwyk od kompa dobrze robi na mózg :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Z takim podejściem chyba się nigdy jeszcze nie spotkałam. Właściwie trudno znaleźć osobę, która powie, że nie ma domu. Nie wiem, jak to jest, ani razu się nie przeprowadzałam i choć wiem, że kiedyś mnie to czeka, to dla mnie zbyt odległa przyszłość, by o tym myśleć. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Je suis le enfant de monde? Jak najbardziej się z tym zgadzam. Z resztą uważam, że tam dom twój gdzie serce twoje.
    Jeśli ktoś kocha podróże, jest takim swoistym Włóczykijem to żadnego miejsca nie nazwie domem. Zawsze będzie gdzieś miasto, góra, które trzeba poznać, zatrzymać się. I to jest piękne.

    OdpowiedzUsuń
  12. Aż mi się łezka w oku zakręciła ..

    OdpowiedzUsuń
  13. Mega fajne podejście i podobne do mojego. Jasne, w domu jest całkiem miło itp., ale ja także już w tej chwili nie odczuwam jakiejś szczególnej przynależności.

    OdpowiedzUsuń
  14. mnie wyprowadzka z domu za 2-3 tyogdnie przeraza, ja mam dom, z którym jestem związana rodziną, przestrzenią okolicą, znajomymi ... :)

    OdpowiedzUsuń
  15. aż mi się smutno zrobiło, jak przeczytałam Twój wpis. mi też było smutno, kiedy wyprowadzałam się z mieszkania w Budapeszcie, które było moim domem przez rok. takim domem, do którego uwielbiałam wracać po Świętach czy wakacjach w Polsce.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę takiego podejścia do życia typu YOLO xD. Ty nie potrzebujesz domu. Po twoich wpisach mam wrażenie,ze tam gdzie ty, tam twój dom xD jak zaloze swoją redakcję, chce żebyś pisała w mojej gazecie, albo ci stworzę program typu kobieta na krańcu świata czy coś takiego xddddd Kurde nie dawaj tak często postów bo popadam w kompleksy że ją nie dodaje xd

    OdpowiedzUsuń
  17. A tak w ogóle to napisz od początku jak to było z twoją edukacja i przeprowadzka do Paryża xD bo mi się to już wszystko pierdol xd

    OdpowiedzUsuń
  18. coś w tym jest.. ja mam podobnie, ale po dłuższym zamieszkaniu, choćby w akademiku zaczynam się po prostu przyzwyczajać. Potem męczy mnie wracanie na weekendy, bo sama już nie wiem, gdzie mi lepiej, gdzie nie :O

    OdpowiedzUsuń
  19. Dla mnie bliższe jest powiedzonko "Wszędzie dobrze, ale do domu też trzeba kiedyś wracać" :) Nigdy się nie przeprowadzałam, dopiero czeka mnie mieszkanie w akademiku; choć mieszkam w przypałowym bloku, to jednak te metry kwadratowe należą do mojej rodziny od pokolenia moich dziadków. Rodzice nie planują przenosin, dlatego chyba muszę stwierdzić, z pewną ulgą, że mam dokąd wracać. Pytanie tylko - czy chcę? Teraz stoję jedną nogą w akademiku, a jedną nogą tutaj i ciągnie mnie w obie strony. Chcę nowości i samodzielności, imprez i możliwości wybrania sobie mydła z Biedronki z promocji, ale też wiem, że będę tęsknić za tym, co zostawię. Choć może nie tak mocno, jak czasem chyba chcę sobie wmówić...
    Czytałam ostatnio piękny artykuł o najgorszej stronie podróżowania - powrotach. Kiedy po pierwszej euforii i uściskach opadają emocje i okazuje się, że z nikim już nie umiesz się dogadać jak dawniej, nikt nie jest w stanie Cię zrozumieć (aż wpadasz w exulansis) i chcesz znów wyjechać. Nie mam takiego doświadczenia podróżniczego jak Ty, ale powoli, w małym stopniu czuję, że każdy powrót do domu jest trudniejszy i o coraz mniejszej ilości rzeczy mówię (albo mówię wszystko, wiedząc, że połowa brzmi straszliwie nieprawdopodobnie).
    Hey śpiewało, że "dom to nie miejsce, lecz stan". Ale... rozwodzić się już nie będę:P Trzymaj się, Bina :)

    OdpowiedzUsuń
  20. A ja mieszkałam 5 lat w akademiku i wspominam ten czas jako najlepszy okres w moim życiu :)
    Każdy ma swoje miejsce na ziemi, ja też go szukam. Mieszkam w wynajmowanym mieszkaniu, ale ono jest jakieś takie nie moje...

    OdpowiedzUsuń
  21. Mieszkam w wynajętym mieszkaniu i też tak naprawdę nie wiem, gdzie jest mój dom. Ale wiem, że DOM jest tam, gdzie jest junior :) Bo tak jak piszesz, ludzie tworzą dom, a nie przedmioty.

    OdpowiedzUsuń
  22. Masz cudowne podejście do życia i dzięki niemu jesteś trochę bardziej wolna niż ja - bo je jestem przyzwyczajona do domu i nie potrafiłabym żyć bez posiadania takiego miejsca :) a to trochę mnie blokuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  23. Kurczę, podziwiam - ja jestem taką straszną domatorką! Chociaż w sumie teraz czuję się podobnie bo mój rodzinny dom jakoś już przestał być domem a to wynajęte mieszkanie to jeszcze nie to. Z takim podejściem jak Twoje możesz dobrze czuć się wszędzie i na pewno ułatwi Ci to tę wielką podróż, sprawi, że wchłoniesz z niej więcej. Kto wie? Może natrafisz na dom gdzieś w trasie?:)

    OdpowiedzUsuń
  24. Też tak mawiałam "wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej", ale zarazem czułam się przywiązana do zbyt wielu miejsc, dodatkowo sporo od siebie odległych. Kiedy znalazłam się w Anglii, wracałam do domu rodziców jak do siebie, z czasem jednak jak gość, a w tym roku czy w tamtym roku poczułam, że wolę być w tym naszym wynajmowanym mieszkaniu, w którym przecież mieszkamy, ale nasze nie jest. Dobrze, że znasz swój cel, chcesz podróżować. Ja bym chętnie już gdzieś osiadła. Ciągnie mnie do Polski, gdzie nie wiem nawet do którego miasteczka zajechać... I tak moje mawiane zdanie zamieniłam na "Wszędzie dobrze tam gdzie nas nie ma" i moim celem na razie jest doceniać to co jest :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Dla mnie dom moze byc gdziekolwiek, najwazniejszy by był ładny I czysty. moj chłopak ma w dupie domowe warunki I mógłby mieszkac w szałasie z kolei ja preferuje luksus. Tak czy owak wszedzie mi dobrze ale najlepiej w uk :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Latam do polski 3 razy w roku a ty ?

    OdpowiedzUsuń
  27. Genialny wpis, idealnie obrazuje to jak ja się właśnie czuję. Aktualnie mieszkam w Anglii, ale za chwilę mnie tu nie będzie...
    pozdrawiam, mikrouszkodzenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  28. Słowo klucz dla tego posta to "klimat domostwa" jako zbioru przedmiotów codziennego użytku, przedmiotów sentymentalnych i znajomych dźwięków/zapachów wytwarzanych przez znanych domowników! Ha, dobrze to rozgryzłem?

    Pomyśl sobie jak po tej długiej podróży wrócisz, z satysfakcją powiesz "na razie dosyć wojaży" i ulepisz nowe tymczasowe gniazdko. To będzie super uczucie!

    PS: Bibeloty - zawsze mnie to słówko fascynowało XD

    OdpowiedzUsuń
  29. Dom jest tam gdzie bliscy chociaz fajnie tez sie czuc dobrze ze swoimi rzeczami. Bardzo fajnie sie czyta Ciebie!
    xoxo
    Patinka
    www.patinkasworld.com

    OdpowiedzUsuń
  30. Póki co nie miałam żadnej przeprowadzki, mieszkam tu gdzie zawsze, a studia jeszcze przede mną. Dlatego jestem przywiązana do miejsca. Jest mi tu dobrze, mam rodzinę i swoje rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  31. Po raz kolejny piszesz dokładnie to, czego nie potrafię aktualnie ubrać w słowa.
    Jak byłam miesiąc temu w Polsce W DOMU na urlopie, to jedyne, o czym myślałam, to chciałam wrócić do domu. Tylko którego domu...?

    OdpowiedzUsuń
  32. Ja przywiązanie czułem tylko do mojego 1. i trochę mniej, ale też 2. domu, potem już nie.

    OdpowiedzUsuń
  33. Ciekawie ugryzłaś temat... Ja przyznaje się szczerze że po dwóch tygodniach nie bycia w DOMU zaczynam po prostu tęsknić i co chwilac wracam do niego myślami. A żeby zaspokoić tą tęsknotę najczęściej sprawdzam co się dzieje w moim małym miasteczku, którego ulice znam jak własną kieszeń i jak własne szuflady w mieszkaniu. Jestem w to miejsce wrośnięty bardzo głęboko. I chyba moja definicja domu to moje miasto - mój SANOK. To chyba staroświeckie, ale z każdej podróży chce wracać do Sanoka.

    OdpowiedzUsuń

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM