niedziela, 10 września 2017

Trip raport XI - Kirgistan cz. 2



Droga znad Issyk Kul do Kochkoru splynela milo, w towarzystwie dwoch panow, ktorzy nas ze soba zgarneli. Cieszyli sie ze ich kraj przyciaga gosci zza granicy, a ja ze szczerym zachwytem mowilam o pieknie Kirgistanu. W Kochkorze spedzilismy jedna noc. Niedaleko znajduje sie jezioro Song Kul, nad ktore poczatkowo bardzo chcialam sie wybrac, ale odstraszyly mnie wszystkie dostepne opcje. Droga nad ten polozony na ponad 3000m n.p.m. akwen jest ciezka do przebycia, jesli nie ma sie samochodu terenowego. Taksowka oczywiscie ze wzgledow finansowych nie wchodzila w gre, a na stopa raczej nie bylo co liczyc, bo chyba malo kto wybiera sie swoim 4x4 nad gorskie jezioro (gdzie nie ma cywilizacji poza paroma jurtami) i akurat ma wolne miejsca dla dwojga autostopowiczy i ich plecakow. Nad jezioro mozna bylo sie tez dostac z innej strony gory, pieszo (jakies 25 km w jedna strone po gorach, jestesmy na to za malo hardkorowi) albo konno. Ostatnia opcja brzmiala, jak bajka, byla jednak piekielnie droga. Do kosztow wycieczki dochodzilo wyzywienie w rodzinnych jurtach. Jezioro zapowiadalo sie pieknie, ale ciagnely nad nie cale zgraje bogatych turystow, co raczej odbieralo miejscu klimatu i autentycznosci. Splot tych wszystkich okolicznosci sprawil, ze nie wybralismy sie nad Song Kul. Tego dnia mialam wrazenie, ze cos mnie omija. Marzylam o Kirgistanie, a nie stac mnie na kirgiskie atrakcje takie, jak spanie w jurcie czy jazda konna. Na dodatek zaczal mi doskwierac brak komfortu. Nie zawsze moge sie umyc, kiedy chce, nie wysypiam sie, naprzykrzam sie ludziom lapiac stopa i spotykam sie z brakiem zrozumienia. Chcialam po prostu siedziec samotnie w domu z duzym zapasem wszystkich niezbednych substancji (takich jak zimne piwo) i grac na kompie. Przezylam dziesieciominutowy kryzys na przystankowej lawce. Nastepnie z bolem serca i dupy poszlam lapac z Siwym stopa w kierunku srodka panstwa.



Zabralo nas przemile malzenstwo, Gulbahar i Baszir. Ona byla mieszanka kirgiskiej, uzbeckiej i ujgurskiej krwi, a on byl Syryjczykiem, ktory mieszkal w wielu roznych panstwach, by 25 lat temu osiasc w Kirgistanie. Nie pytajac o nic zaprosili nas do swojego samochodu. Jezdzili po wiochach, ktore maja problem z dostepem do wody i robili research, by potem przystapic do dzialania. Spotykali sie z jakimis gminnymi przedstawicielami. Baszir debatowal z ludzmi, a Gulbahar opowiadala nam o ich malzenstwie, o nim, o sobie i pytala o nasze dzieje. Caly czas jechali mniej wiecej w naszym kierunku, spedzilismy wiec z nimi caly dzien, przez ktory posunelismy sie do przodu o niewiele ponad 100 km. Droga oznaczona na mapie calkiem gruba pomaranczowa kreska byla nierowna szutrowka, a gdzieniegdzie dziurawym asfaltowym wspomnieniem. Prawie nikt tamtedy nie jezdzil, zastanawialismy sie wiec, co sie z nami stanie, jak nasze drogi sie rozlacza.



Razem z malzenstwem zaproszeni zostalismy na herbatke do ludzi, z ktorymi prowadzili rozmowy o wodociagach w jakiejs wioseczce. Herbarka byla znakomita, ale na niej sie nie skonczylo. Podano pyszny domowy chleb, salatka z soczystych pomidorow i ogorkow, jablka z ogrodka, regionalnego arbuza, dzem malinowy i miod z ula stojacego nieopodal. Fantastyczny poczestunek, ktory zmienil sie w uczte, gdy na stol niespodziewanie (dla mnie) wjechala baranina z ziemniakami. Wszystko bylo swietne, a gospodarze zachecali nas do jedzenia, troszczyli sie i co chwila dolewali herbaty. Czulismy sie na poczatku nieswojo - trafilismy tu tylko dlatego, ze goscie tych ludzi zabrali nas na stopa. Nie chcielismy sie narzucac albo naduzywac goscinnosci, ale gospodarze szybko sprawili, ze poczulismy sie dobrze i milo. Rozmawialismy o Polsce i Kirgistanie. Po posilku zapytano nas, czy probowalismy juz kumyzu. Jest to lokalny napoj, ktorego faktycznie mialam ochote skosztowac, ale balam sie go kupic - poltora litra sfermentowanego kobylego mleka brzmi dosc podle, prawda? Gospodarz uraczyl nas domowej roboty kumyzem. Dziwna sprawa. Smakuje jak rzadka kwasna smietana zmieszana z bimbrem. Raczej nie polecam, aczkolwiek ciekawe doswiadczenie. Domowy miod nieco mu pomogl. Miseczka tego trunku troszke dala w dekiel, nie wiem, ile to ma procent, ale oscyluje gdzies miedzy piwem a winem.




Najedzeni i napojeni podziekowalismy serdecznie za goscine i ruszylismy w droge. Gulbahar i Baszir wybierali sie z powrotem do Kochkoru. Zaproponowali, zebysmy pojechali z nimi, potem do ich domu do Biszkeku i nad Issyk Kul, bo tam beda mieli kolejna robote zwiazana z wodociagami. Do Toktogul, miejsca, w ktorym chcielismy byc kolejnego dnia wybierali sie za tydzien i chcieli nas zabrac. Podziekowalismy za propozycje, ale zdecydowalismy sie dalej jechac przed siebie. Nasi dobrodzieje niemalze nie chcieli nas puscic, bo droga przez kolejnych 100 km jest jeszcze gorsza, niz byla, a my na dodatek zamierzamy spac w namiocie. Przekonalismy ich jednak, ze to standard i ze wszystko bedzie dobrze. Podczas pozegnan Gulbahar zaczela nam wciskac plik banknotow. Absolutnie nie chcielismy go przyjac, ale kobieta zaklinala sie na przyjazn i na Allaha, mowila, ze to zaden problem, ze to nie jest duzo pieniedzy, ale nam na pewno sie przydadza. W koncu ustapilismy. Kasy starczylo nam do poczatku wizyty w Chinach.

Wieczorem, lezac w namiocie rozbitym w malowniczych gorach nie moglam uwierzyc we wszystko, co nas tego dnia spotkalo. Zastanawialam sie, czy przeznaczenie ciagnie mnie ku sobie w dniu, kiedy doswiadczylam pewnego zwatpienia. Chcialam podrozowac. Chce podrozowac. Latami na to czekalam i do tego dazylam. Teraz nie czas na siedzenie przed kompem w domowej samotni. Nalezy jezdzic, odkrywac, doswiadczac. I to wlasnie robie z nieslabnacym juz entuzjazmem.

5 komentarzy:

  1. rany julek, co za historia! aż ciężko uwierzyć że są jeszcze tacy ludzie na świecie. nie potrafię wyobrazić sobie takiej postawy u Polaka. chciałabym ale nie umiem, choćby nie wiem co. niesamowita przygoda, choć myślałam, że za otrzymane hajsy pojechaliście nad to jezioro :D
    i te widoki. cholera, muszę tam pojechać. jeszcze nie wiem jak, ale muszę :D coś pięknego!

    pozdrawiam, buziaki!
    dina



    www.dinabloguje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzieś już chyba czytałam o tym napoju ale nie były to pochlebne opinie. Ale pewnie zależy od gustu a w kryzysowych momentach wszystko co ma alkohol jest na wage złota:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowita i optymistyczna historia! Nie dziwię się, że Twoje gorzkie żale stopniały w mgnieniu oka. Oby tak dalej! 💋❤️

    OdpowiedzUsuń
  4. Ahh... ludzie są cudowni, świetnie trafić na kogoś takiego w podróży ;) mam nadzieję, że dało Ci to dodatkowego pozytywnego kopa motywacji na dalszą część podróży!

    OdpowiedzUsuń

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM