sobota, 2 września 2017

Trip raport IX - Kazachstan cz. 4



Do Almaty dotarlismy po poludniu z jedna noca zarezerwowana na Couchu. Nie udalo sie ogarnac zadnego pobytu na pare dni. Znalezlismy dziewczyne, ktora gotowa byla przyjac nas na pare nocy od soboty, ale od soboty dzielily nas jeszcze dwie doby. Spedzilismy wieczor w dawnej stolicy Kazachstanu i majac do wyboru hostel albo dwudniowa wycieczke zdecydowalismy sie pojechac do Kanionu Szarynskiego.


To  byla jedna z ciekawszych podrozy autostopowych podczas tego tripa. Do tej pory nie mielismy problemow z tzw. "nieoznakowanymi taksowkami", albo ludzmi, ktorzy faktycznie jada do twojego celu, ale za podwozke zycza sobie oplaty. Na przedmiesciach Almaty musielismy odrzucic pare samochodow, slyszac oczywiscie, ze za darmo nas nikt tu nie wezmie. Po kilkunastu minutach zlapalismy stopa na ponad 100 kilometrow. Kierowca wysadzil nas na dwupasmowce w poblizu miasteczka, do ktorego zjezdzal. Stamtad zabral nas wlasciciel sadu, ktory podwiozl nas raptem kilka kilometrow, ale dodal otuchy, utwierdzil w przekonaniu, ze sa jeszcze dobrzy i bezinteresowni ludzie na swiecie. Poczestowal nas tez brzoskwiniami ze swojego sadu, byly pyszne. Dostalismy cala siate owocow i ruszylismy w dalsza droge.


Tym razem zlapalismy faceta, ktory mijal nas na samym poczatku naszej trasy, ale nie chcial zabrac. Chyba zrozumial, ze jednak pojedziemy za darmo, skoro tak sie uparlismy. Wzial nas w okolice kanionu, skrecal na ostatnim rozjezdzie przed naszym celem. Po drodze oznajmil, ze ma dzis 48 urodziny i chcialby dostac prezent. Obdarowalismy go kilkoma soczystymi brzoskwiniami, bo nie mielismy nic lepszego. Przyjal z usmiechem i odjechal, a nas od drozki prowadzacej do kanionu dzielilo juz tylko 15 kilometrow. W pare minut zatrzymalismy samochod. Jechalo nim trzech mezczyzn, ktorzy cieszyli sie, ze turysci odwiedzaja ich kraj i chcieli nas porzadnie ugoscic, czyli chlebem i sola. Soli jednak w furze nie mieli, wiec skonczylo sie na chlebie i browarze. Jeszcze lepiej. Podrzucili nas do sciezki prowadzacej do kanionu. Slonce juz widocznie obnizalo sie na niebie, a przed nami bylo 10 km marszu z naszym standardowym ekwipunkiem, czyli ok. 12-kilogramowymi plecakami oraz prowiantem na dwa dni obejmujacym szesciolitrowy baniak wody. Nie ludzilismy sie, ze ktos bedzie jechal. Robilo sie pozno, ludzie raczej wracali znad kanionu niz jechali podziwiac widoki. Raz na jakis czas mijala nas jakas terenowka, ale wlasnie niestety w zla strone. Po kilkunastu minutach marszu pojawil sie pierwszy pojazd jadacy nad kanion - motocykl, a na nim kierowca, pasazer i fura bagazu. Wesoly brodacz z kolezanka okazali sie pochodzic ze Slowenii. Podrozowali na dwoch kolach przez Europe i Azje Centralna. Ucielismy sobie z nimi przyjemna pogawedke, nie mogli jednak z oczywistych wzgledow nas zabrac. Pozostawala wedrowka.

Po okolo godzinie przeszlismy jakies 4,5 km, czyli prawie polowe drogi. Nagle, troche nie dowierzajac, uslyszalam ryk silnika zza nas. Jechala terenowka! Pierwszy samochod odkad rozpoczelismy spacer przez step. Niestety juz z daleka zobaczylam, ze auto jest pelne ludzi. Bylismy zmeczeni, ale pogodzeni ze swoim losem, wiec po prostu zeszlismy na bok patrzac tesknie i nawet nie wyciagajac kciukow. Samochod zatrzymal sie, a czterech starszych panow zaprosilo nas do srodka. "Jezdzicie autostopem? Co tak sami wedrujecie? Wasz poprzedni kierowca nie mogl was zawiezc na miejsce? Przeciez to jest 10 km w jedna strone, korona by mu z glowy nie spadla. Wskakujcie, zabierzemy was"! Z wielka ulga scisnelismy sie z dziadkami w samochodzie. Okazalo sie, ze wracaja z pracy, z okolic granicy chinskiej do Almaty, ale postanowili zahaczyc o kanion i zrobic sobie pare zdjec z widoczkiem. Dwoch panow bylo tu bardzo dawno temu, a dwoch wcale, wiec zdecydowali sie podjechac. Coz za szczesliwy zbieg okolicznosci dla nas. Migiem dotarlismy do punktu poboru oplaty za wjazd na teren parku narodowego. Panowie jednak przegadali straznika, mowiac, ze beda tu tylko przez 15 minut, co zreszta okazalo sie byc zgodne z prawda. Dzieki temu i my zaoszczedzilismy kilka zlotych. Za szlabanem czekaly nas dodatkowe 2-3 kilometry drogi przez pagorkowaty step, wiec bylismy tym bardziej szczesliwi, ze ci sympatyczni ludzie nas podwiezli. Naszym oczom ukazal sie niezwykly widok. Wysokie, zlobione sciany kanionu, w tle gory, a wszystko skapane w pomaranczowym blasku zachodzacego slonca. Pospacerowalismy chwilke z naszymi dobrodziejami, robilismy sobie razem zdjecia, a w najpiekniejszym punkcie widokowym jeden z panow niespodziewanie wyciagnal z reklamowki flaszke, browar w plastiku, oranzade i kubeczki. Polali nam po solidnym szocie i chwile jeszcze wesolo gawedzilismy. Slonce zaszlo, panowie odjechali, a my poszlismy szukac miejscowki na camping. Rozbilismy sie w altance, ktora troche chronila nas przed silnym, gorskim wiatrem. Po drodze zobaczylismy zolty motocykl, ktory nas wczesniej mijal. Zaraz ukazal sie i wlasciciel - wracal z kawiarenki usytuowanej na dole kanionu. Entuzjastycznie sie przywitalismy, a gosc pogratulowal nam dotarcia tak szybko i... poczestowal piwem. Co za dzien. Noc splynela spokojnie, mimo wichru.





Rano zwinelismy obozowisko, ukrylismy plecaki gdzies miedzy kamieniami i ruszylismy na podboj Kanionu Szarynskiego. Dolaczyl do nas Mike, Brytyjczyk, ktory do Kazachstanu przyjechal samochodem, bynajmniej nie 4x4. Chodzilismy, wspinalismy sie i podziwialismy piekne widoki. Mimo srodka lata ludzi bylo bardzo malo, a wiekszosc z nich krazyla miedzy parkingiem a jedyna kawiarenko-knajpka. Poznym popoludniem Mike zbieral sie do Biszkeku, poprosilismy wiec, by zabral nas w okolice drogi, by nie musiec isc rano przez 10km. Rozbilismy namiot za pagorkami, przetrwalismy burze w niezniszczalnym namiocie z Decathlonu i rano zlapalismy stopa prosto do Almaty.




Miasto bardzo mi sie podobalo. W przeciwienstwie do innych kazachskich miast polozone jest u podnoza gor. Jazda z polnocy zrobila niesamowite wrazenie, gdy okazalo sie, ze majaczace na horyzoncie "chmury" to jednak osniezone szczyty. Znikad na srodku stepu wyrastaja cale lancuchy. Spacerujac po szerokich alejach i bulwarach Almaty widac masywne gory otulajace miasto od poludnia. Poza tym to miejsce jest zielone. Prawie wszystkie ulice obsadzone sa drzewami, ktore daja przyjemny cien i sprawiaja, ze miasto jest o wiele milsze w odbiorze niz suche, stepowe osady, z ktorymi do tej pory mielismy do czynienia.

Wjechalismy gondolka na gorke Shymbulak oraz wyzej, na 3200m n.p.m. Miesci sie tam osrodek narciarski, jest kilka wyciagow i zachecajacych tras. Stoki wygladaly pieknie - zielone, porosniete fioletowymi i zoltymi kwiatkami. Jadac na gore zatesknilam za jazda na nartach... ale nie za zima. W miescie bylo upalnie, a na szczycie gory wial lodowaty wiatr, ktory zmrozil nas mimo warstw ciuchow zabranych specjalnie na te okolicznosc. Widoki byly cudne, niestety troche zasloniete przez upierdliwa chmure siedzaca na szczycie gory. 



Kolejnego dnia wybralam sie nad Big Almaty Lake. Jest to jezioro polozone w gorach, chronione jako bardzo wazny zbiornik wodny. Autobus miejski dojezdza 12 km od celu. Dalej mozna dostac sie piechota, taksowka lub stopem. Raczej nie pisalam sie na taki trekking, chcialam isc, dopoki sie nie zmecze i potem lapac okazje. Na samym poczatku trasy dolaczylo do mnie jednak dwoch chlopakow z pitbullem i ostatecznie pokonalismy caly dystans na piechote. Wiekszosc trasy to marsz lekko wznoszaca sie, kreta droga wzdluz strumienia. Nastepnie mozna kontynuowac wycieczke droga, ale to dolozyloby dodatkowych kilometrow. Najlepie pojsc na skroty, wzdluz rury, ktora przechodzi nad wzgorzem. Wspinanie sie bylo mozolne, ale widoki oraz dziko rosnace maliny czynily sprawe latwiejsza. Po trzech godzinach dotarlismy nad jezioro. Czysta woda, swieze powietrze, osniezone szczyty i fioletowe kwiaty to wspaniala kombinacja. Dumna ze swojego trekkingowego osiagniecia wrocilam do Almaty stopem.




W tym miejscu kazachska przygoda dobiega konca. Po trzech pelnych wrazen tygodniach w tym kraju zebralismy sie, aby lapac stopa do Biszkeku, stolicy Kirgistanu.

5 komentarzy:

  1. Ty powiedz lepiej, gdzie Cię jeszcze nie było ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. Musze przyznać, że widoki sa na prawde super, zarówno kanion jak i jezioro.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tych widoków to Wam zazdroszczę ;) Miło, że dzięki Twoim zdjęciom mogę je zobaczyć 💋💋💋 aż mi się zachciało po górach połazić...w sumie to nie mam bardzo daleko ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ci ludzie, którzy potrafią bezinteresownie Was podwieźć są wspaniali! Zwłaszcza Ci panowie, z którymi dotarliście do kanionu.
    Niezniszczalny namot z decathlonu? No to robicie im reklamę. :D Powinni Was po rękach całować, albo podarować ekwipunek na kolejną podróż. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. to jezioro *.*
    fantastyczna przygoda - coś niesamowitego :)

    OdpowiedzUsuń

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM