Dojechalismy autobusem na przedmiescia Astany. Autostopowym celem tego dnia bylo oddalone o prawie 600 km gigantyczne jezioro Balhasz. Mknelismy przez step, poznalismy rowniez przemilego czlowieka, ktory zapraszajac nas do swojego samochodu poinformowal, ze jest muzulmaninem. Zastanawialam sie, dlaczego - po pierwsze nie bylo watpliwosci wnoszac po jego stroju i zawieszce z meczetem z Kazania, po drugie nie wiem, jakiej reakcji sie spodziewal. Zareagowalismy oczywiscie bardzo pozytywnie. Wszyscy muzulmanie, ktorych poznalam byli otwartymi, cieplymi i goscinnymi ludzmi, nie inaczej bylo tym razem. Mezczyzna (niestety nie zapamietalismy jego imienia) podrzucil nas zaledwie jakies dwa kilometry na obwodnicy Karagandy mowiac, ze na kolejnym rozjezdzie bedzie nam sie o wiele lepiej lapalo. Swoja droga nie mylil sie. Spedzilismy z nim zaledwie 3 minuty, a zostalismy obdarowani pierozkami z miesem, malenkim flakonikiem perfum (ponoc unisex, jednak oboje stwierdzilimy, ze raczej damskie, wiec ich teraz z usmiechem uzywam), a Siwy dostal nawet welurowa muzulmanska czapeczke. Ziom opowiadal o jego synu, ktory studiuje w czeskiej Pradze oraz propsowal nasza podroz. Co za czlowiek. Przez 3 minuty wydarzylo sie tyle, ze nie moglismy sie pozbierac, a banany nie schodzily z naszych mordek. Kolejne autostopowe doswiadczenie tego dnia bylo dosc osobliwe. Zatrzymal sie TIR. Przez caly dzien czulam, ze nad jezioro dojedziemy ciezarowka. Spod Karagandy do naszego celu bylo 380 km, ktore pokonalismy w 6 godzin. Kierowca nie mogl nadziwic sie, dlaczego podrozujemy w ten sposob, a standardowa gadka, ze tak jest fajnie, ze chcemy poznac rozne miejsca po drodze i ze po prostu lubimy stac jak ciule z kartonem i czekac, az nas ktos zabierze nie skutkowala. "Och, niby chcecie zaoszczedzic pieniadze, a przeciez taniej i lepiej by wam wyszlo po prostu poleciec samolotem prosto do Tajlandii". Ale my chcielismy zobaczyc Rosje, Kazachstan, Kirgistan, Chiny i wszystko po drodze. "Co tu jest do zobaczenia? Step! Nicosc! Oto wasza romantika!" Typ byl raczej negatywny i wszystkie jego poglady byly kompletnie odmienne od naszych. Pytal Siwego, po co mu broda i tatuaze i nie mogl sie nadziwic, ze nie wolimy po prostu wziac slubu, zbudowac domu, zrobic dziecka i siedziec na dupskach w Europie. A wlasnie, skoro nie jestesmy malzenstwem, to chyba spimy w dwoch namiotach, tak? Atmosfera byla dosc ciezka, mimo wszystko jestemy Tofikowi (tak sie wlasnie przedstawil) bardzo wdzieczni za zaproszenie na herbatke i ciasto (chcial nas ugoscic obiadem na stolowce, ale upieralismy sie, ze nie jestesmy glodni, co zreszta bylo prawda po niedawnym spozyciu pierozkow) i dowiezienie nas nad jezioro. Zachod zastal nas jeszcze w drodze, dzien wyraznie sie skracal. Oczywiscie jadac nad wode spodziewalismy sie drzew i standardowego klimatu nad jeziorem, ale znow wyszlo na jaw nasze nieprzygotowanie. Okazalo sie, ze ciagnace sie przez kilkaset kilometrow Balkhash Lake jest czesciowo slodkie, ale w wiekszosci slone, i to oczywiscie po tej slonej stronie sie znalezlismy. Takie male morze na srodku pustyni. Nasz marudny kierowca byl gotow nas wiezc nawet do Kirgistanu, ale poprosilismy, by wysadzil nas przy drozce prowadzacej do wioski nad jeziorem. Bylo juz ciemno, a nas od wody i potencjalnego dzikiego campingu dzielily 3 kilometry. Zaczelismy spacer i liczylismy, ze ktos bedzie przejezdzal. Udalo sie! Pierwszy kierowca nas zabral i z usmiechem zawiozl za wioske, mowiac, ze z jednej strony osady sa platne campingi, ale tutaj bedziemy mogli rozbic sie nad sama woda za darmo. Coz za zrozumienie. W swietle ksiezyca rozbilismy namiot miedzy dwoma skalistymi pagorkami, sluchalismy szumu "morza" i podziwialismy droge mleczna i spadajace gwiazdy pieknie widoczne na czarnym, bezchmurnym niebie.
Rano chcielismy szybko wyruszyc autostopem jakies 200 km na poludnie, nad slodkowodna czesc jeziora. Zaczelismy sie szykowac do zwiniecia namiotu i uslyszelismy, ze ktos idzie. To nigdy nie jest mile uczucie jak siedzisz na odludziu w namiocie. Wystawilam glowe na zewnatrz i ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu ujrzalam cztery krowy. Skad tu krowy?! Piasek, skaly, slona woda, zero roslinnosci... Co one tu robia? Nie bylo jednak czasu na rozkminy, bo zwierzaki szly prosto na nas. Zatrzymaly sie, patrzac na nas z takim samym zdziwieniem, jak my na nie. Minely namiot i niezgrabnie zlazly po skalkach nad wode. Po paru minutach obraly droge powrotna. Trzy krowki poszly dalej, ale jedna byla zywo zainteresowana naszym obozowiskiem. Stalam na zewnatrz i obserowalam sytuacje. Nie wiem, co sie robi z krowami. Raczej nie sa agresywne, ale sa duze, wolalabym jednak nie wzbudzic ich gniewu probujac je przepedzic. A co jak nam zezra rzeczy albo podziurawia namiot rogami? Ciekawska krowka spogladala to na mnie, to na namiot i sie do niego powoli zblizala. Wsadzilaby leb do srodka, gdyby Siwy w ostatniej chwili nie zasunal zamku. Zwierze zrozumialo, ze nic tu po nim i dolaczylo do oddalajacych sie kolezanek.
Przeszlismy przez wioske i dotarlismy do drozki prowadzacej do naszej trasy. Liczylismy, ze ktos podrzuci nas te 3 km i bedziemy mogli spokojnie lapac stopa na poludnie. Zatrzymal sie samochod. Sympatyczny Kot (tak sie przedstawil, gdy nie zajarzylismy jego pelnego imienia) jechal az 120 km w nasza strone! Opowiedzielismy mu o naszej podrozy i przygodzie z krowami, powiedzial, ze krowie wystarczy dac w tylek i ucieknie. Usmialismy sie, nie widzielismy siebie jednak w tej sytuacji. Okazalo sie, ze Kot poluje na dziki i wilki, a za mlodu sporo podrozowal i ostro melanzowal w Stambule. Wspolna jazda minela blyskawicznie, a my bylismy juz za polowa drogi. Pozniej zgarnela nas niedawno zareczona para, ktora zabrala nas az do miejsca, w ktorym sie rozbilismy. Jechali az do Almaty, ale my chcielismy zostac "w naturze" nad jeziorem, bo nocleg w Almacie mielismy dogadany dopiero od kolejnego dnia, zreszta fascynowalo nas roznorodne jezioro Balhasz. Wyladowalismy niedaleko malutkiej wioski, w ktorej kupilismy jedzenie i wode i rozbilismy namiot wsrod pagorkow nad jeziorem. Coz za niesamowity widok! Woda faktycznie byla slodka, wiec wreszcie czulismy sie jak nad jeziorem. Bylo duzo roslinnosci i ptactwa: dudki, czaple i wiele innych. Tuz za nami rozpozcieral sie suchy step, przed nami ogromny zbiornik wodny, a na horyzoncie widac bylo jasna smuge - tam konczyla sie slodka woda i zaczynala slona. Niesamowite. Pochillowalismy sobie nad jeziorkiem i poszlismy spac, po raz kolejny patrzac na gwiazdozbiory, w jeszcze lepszej odslonie niz poprzedniej nocy.
Wędzony ryba z jeziora, która poczestowal nas kierowca. Taka przyjemność kosztuje ok. 11 zl
W srodku nocy obudzily mnie kroki. Przestraszylam sie, przeciez tu nikogo nie powinno byc. "To krowy", powiedzial Siwy. Okazalo sie, ze juz od jakiegos czasu lezy spetryfikowany, ze obudzilo go glosne chlupotanie i mlaskanie tuz kolo namiotu. Okazalo sie, ze faktycznie w srodku nocy znikad zmaterializowaly sie krowy, ktore brodza w jeziorze i mucza wnieboglosy. Ot, powtorka z rozrywki. Udalo nam sie jednak zasnac ponownie i rano wyruszylismy przez wolny od krow step w kierunku drogi. Czas na Almaty, ponoc najciekawsze miasto w Kazachstanie.
Uwielbiam te Twoje podróżnicze opowieści. <3
OdpowiedzUsuńPrzy fragmencie o stojących ciulach z kartonem prawie zadławiłam się kanapką. Ciężko tak o czymkolwiek rozmawiać z człowiekiem będącym tak negatywnie do wszystkiego nastawionym, ale przynajmniej był miły :D Czekam na kolejną porcję opowieści!
OdpowiedzUsuńKrowy was prześladują. Pomyślałaś może, że nie ma kto ich wydoić.... Mleko na takim odludziu powinno być na wagę złota... Swoją drogą, to kto komu zajął to terytorium. Zdaję się, że one były bardziej zdziwione od was...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
goodmorning73.blogspot.com
zolza73.blogspot.com
Ależ się uśmiałam, świetnie napisane! A ta wędzona rybka na gazecie...ach, przypominają się zatęchłe czasy w Polsce Ludowej ;) 💋❤️
OdpowiedzUsuńjakie przygody :D
OdpowiedzUsuńps: ja też nie umiem w krowy także podziwiam wasz spokój, ja bym chyba się rozpłakała xD
Z tymi krowami to wesoło, i wcale Ci się nie dziwię, że nie wiesz "co się robi z krowami" bo ja też ich nie ogarniam :D a co do tego ziomka tirowca ... to trafiłem też kiedyś na kolesia który mnie wziął na stopa tylko po to żeby w przeciągu 30 minut zarzucić toną ostrzeżeń jaki to autostop jest niebezpieczny i że jechać do Gruzji na stopa to wielka nieodpowiedzialność, bo można tam zginąć ... także zdarzają się takie negatywne typy :D
OdpowiedzUsuń