czwartek, 2 października 2014

Stopem najlepiej


O podróżowaniu autostopem było już nieraz i nie dwa (choćby tu), jednak Lennyk zasugerowała mi kolejny post na ten temat. Rozważyłam, zajęło mi to dwanaście sekund, i zdecydowałam się napisać o paru ciekawych przypadkach i autostopowych przygodach, które przydarzyły mi się tego lata, i nie tylko. Wspominałam, że podczas bałkańskiego wypadu prowadziliśmy swego rodzaju rankingi podwózek. Będę się dziś rozwodzić o tych szczególnych, zaskakujących, szczęśliwych i nie tylko momentach, które mogą się zdarzyć tylko autostopowiczom... W ruch idzie mój nieoceniony dziennik podróży.

Zbawienny stop: ludzie, którzy nas ocalili z sytuacji powszechnie znanej jako "jestem w dupie". :słuchaj:

Słowacja. Deszcz. Syf. Stoimy przy drodze pod jakąś podejrzaną budą wydającą redbulle i rosół. Mamy się dziś dostać na południe Węgier do naszego Couchsurfingowego gospodarza, ale szanse bledną, przed nami wciąż kilkaset kilometrów, a dzień powoli się kończy... Stoimy przemarznięci pod przeciwdeszczową folią, ludzie bynajmniej nie zamierzają wpuścić mokrych dzieciaków do swoich samochodów. I nagle... Wielkie combi na węgierskich numerach. Za kierownicą wąsaty typiarz. "Sam jechał! Mógł nas zabrać!" Rzeczywiście, zatrzymał się kawałek dalej. Okazało się, że jest Węgrem, który studiował polonistykę i znakomicie posługuje się naszym językiem. Polska kultura chyba też mu się udzieliła, bo miał typowe wąsy, spłowiałe polo wetknięte w spodenki i fav set sandały+skary. Był jednym z najmilszych ludzi, których spotkaliśmy podczas miesięcznej podróży, jechał do miejscowości Vas na północy Węgier i zasugerował, żebyśmy do Segedynu (naszej destinejszyn) pojechali pociągiem właśnie stamtąd. Był to jeden z dwóch razów, kiedy "oszukaliśmy" i kawałek trasy przejechaliśmy innym środkiem transportu niż stop. Węgier sprawdził rozkłady na telefonie, podrzucił nas na stację zahaczając o bankomat, byśmy mogli wypłacić forinty, udzielił paru wskazówek, załadował do pociągu i jeszcze zostawił swój numer, abyśmy skontaktowali się z nim w razie jakichkolwiek kłopotów. Mega wdzięczność!

Stambuł. Dotarliśmy do 13-milionowego miasta, teraz trzeba tylko znaleźć dom naszego gospodarza z Coucha. W każdym mieście do tej pory nam się udawało bez problemu, ale to dlatego, że były kilkakrotnie mniejsze... Gównowóz z sianem wysadził nas gdzieś na środku autostrady przecinającej miasto. Wdrapaliśmy się na jakieś skrzyżowanie i próbowaliśmy się zorientować, co dalej... Oznakowanie żadne, autobusy jeżdżą jak chcą, ciężko z kimkolwiek się dogadać. Taksówki nas oblegają, ale przecież nie chcemy zapłacić jakiejś kosmicznej ceny za przejechanie kilku kilometrów po mieście, skoro z Polski do Turcji dojechaliśmy niemal za darmo... Nagle zza pleców słyszymy "do you need help?" i odwracamy się jak na komendę. Turecki pan biznesmen zainteresował się dwójką zagubionych białych dzieci z wielkimi plecakami i karimatami. Zaproponował podrzucenie do najbliższej stacji metra i wyjaśnienie, jak dostać się do naszego celu... Wow! Wszystko potoczyło się jeszcze lepiej - mężczyzna zawiózł nas aż pod same drzwi miejsca, do którego zmierzaliśmy. Nie wiedzieliśmy nawet, jak wyrazić nasze podziękowania.

Granica turecko-grecka. Godzina 21. Zamierzamy przejść ją na piechotę, tak, jak robiliśmy prawie za każdym razem - TIR, który nas tu przywiózł, utknął w olbrzymiej kolejce. Celnik jednak zatrzymał nas i powiedział, że przechodzenie tędy na piechotę jest nielegalne (ach, to historyczne tło, karabiny, żołnierze i druty kolczaste) i, że musimy wsiąść do jakiejś fury. Próbowaliśmy przez ponad pół godziny, ludzie nie chcieli nas słuchać. Chyba mieli nas za jakichś podejrzanych biedaków. Wielu z nich nie miało w ogóle miejsca w samochodzie, a ci, którzy mieli, szukali jakichś wymówek. W końcu, zdezorientowani, zrezygnowani i pogryzieni przez komary dostrzegliśmy swoją szansę - wielki VW na macedońskich numerach. Na przednich siedzeniach brodaty, nieco groźnie wyglądający ojciec z synem, wyraźnie nas obserwujący. Czas spróbować! W końcu nam się poszczęściło, ziom nie tylko przewiózł nas przez granicę, ale jeszcze podrzucił prawie do samych Saloników, bo jechał tędy do Skopje. Było wesoło, typ cisnął 180km/h nocą pustą autostradą, na kierownicy miał otwarty Koran i coś śpiewał. Wysadził nas o 1 w nocy na parkingu, gdzie spędziliśmy noc w namiocie, a następnego dnia z samego rana dotarliśmy do celu. Niesamowicie się cieszyliśmy, że droga, którą musielibyśmy pokonać tego dnia, została przejechana nocą.

Podejrzany stop: "dziwne, że oni nas w ogóle zabrali."

Bośnia i Hercegowina. Bośniacka para na szwedzkich numerach, o których pisałam ostatnio. Podrzucili nas 30 km z Trebinje do Dubrovnika, ale miałam wrażenie, że wcale nie chcą tego robić. Przynajmniej kierowca, który siedział pod pantoflem swojej żonki. Laska cały czas się mądrzyła i wywyższała, może chciała pokazać, jaką jest litościwą panią, że zabiera biedne dzieci nie mające pieniędzy na "normalne podróżowanie"?

Bośnia i Hercegowina, cofamy się w czasie, bo dopiero jedziemy do Trebinje. Na stację benzynową wjeżdża Opel na olsztyńskich numerach. Wyprzedzaliśmy go wcześniej, jego kierowca ewidentnie trząsł portkami na górskich zakrętach. Wysadzeni na stacji czekaliśmy w deszczu na swoją szansę i ucieszyliśmy się, gdy zobaczyliśmy, że rodacy przyjechali zatankować. Nie lubię łapać stopa poprzez pytanie ludzi, czy chcą mnie zabrać, ale startowanie do Polaków za granicą to co innego. Pouśmiechaliśmy się chwilę i jechaliśmy ściśnięci z 10 tonami bagaży polskiej 3-osobowej rodzinki jadącej na wakacje do Czarnogóry. Po krótkim czasie okazało się, że są op prostu bardzo mało asertywnymi ludźmi - siedzieliśmy już z nimi w samochodzie, ale wyszło na to, że ewidentnie nie byli zachwyceni naszym towarzystwem. Siedząca na tylnym siedzeniu mama odsuwała się, jakbym była trędowata, a z przedniego siedzenie kilkuletni Jasiu pytał taty, dlaczego nas zabrał. Cóż.


Podróż była długa, opowieści jest dużo. Do wyjątkowych podwózek zaliczam też:
*Serba, który powiedział, że Sarajewo jest słabe i w zamian zabrał nas do kompletnie innego miasta, z którego łatwiej wyjeżdżało nam się następnego dnia.
*lodziarę w Czarnogórze, której kierowca słuchał na cały regulator serbskich hitów o legalizacji zielska. :słuchaj: <- Bina górnik internetowy, nie spoczęła, póki nie znalazła
*Albańczyka z Macedonii, który przewiózł nas ze Skopje aż do samej Sofii, ufff!
*Rosjanina, który po 2,5h oczekiwania na granicy węgiersko-serbskiej podrzucił nas do Belgradu... Jechaliśmy 200km/h, nasze nadszarpnięte morale zostało cudownie podbudowane i dostaliśmy niesamowitego kopa energii.

im więcej o tym piszę, tym bardziej znowu chcę gdzieś jechać!

PS to jest mój dwusetny wywód.
pozdrawiam i dziękuję za obecność i zainteresowanie

40 komentarzy:

  1. Tak sobie czytam i czytam, jest miło, przyjemnie, a tu nagle koniec. Jak tak można ja się pytam :P ?

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny post, trochę się pośmiałam :) Podziwiam za odwagę, że w taki sposób chcesz podróżować :) Ja chyba nie jestem taka otwarta i spontaniczna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, jakie to jest super! :D Uwielbiam czytać Twoje zapiski z podróży!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wyobrażam sobie podróży stopem po Europie - to jakieś lata świetlne od mojej stresy komfortu, ale kto wie. Może kiedyś?
    Na razie będę czytać fantastyczne historie innych :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę! :D Mam nadzieję, że kiedyś i mnie uda się podróżować stopem :D

    OdpowiedzUsuń
  6. noo no czyli ludzie są życzliwi! istnieją tacy, fajnie ze bedziesz miala co wnukom opowiadać :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciągle zaskakuje mnie zwykła ludzka życzliwość, nie ma nic piękniejszego. Czasami warto po prostu wybrać się gdzieś stopem, żeby poprawić sobie humor - można trafić na cudownych ludzi:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ile ja mam zaległości do nadrobienia! Czas zabrać się za czytanie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wyobrażam sobie sama siebie jadącej autostopem, zawsze podziwiałam takich ludzi ;) Ale ile można przygód przeżyć, ho ho, sympatycznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. ale fajni Ci ludzie co Wam pomogli, oby tak jak najwięcej!:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Szacun za hita! Co za głos! Czy Wasz lodziarz też takim dysponował? A slowa w refrenie...zaje-co? ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Myślę o swoich wakacjach, czytam Twoje relacje i ... kurde i jak tu jechać na wakacje zorganizowane przez biuro turystyczne :P Połowa wrażeń odpada i pozna się o wiele mniej osób.

    OdpowiedzUsuń
  13. Bina, śmiałam się prawie przez cały czas czytając to. Dzięki! Gównowóz z sianem jednak wygrał wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ty nawet nie wiesz jak ja uwielbiam czytać te Twoje opowieści, ubierasz wszystko tak, że mam wrażenie, że siedzisz obok mnie i opowiadasz. :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Ludzie i ludziska, ale co przeżyłaś, to Twoje :) Uważam, że trzeba mieć sakramencką odwagę, by się zdecydować na stopa, więc po prostu Cię podziwiam :D
    Gratuluję i weny życzę na co najmniej dwa razy większą kolekcję wywodów!

    OdpowiedzUsuń
  16. jak to czytam to po prostu dochodzę do wniosku, że nie mam życia. w ogóle. XD w każdym razie oczywiście nie zdziwiła mnie postawa Polaków. :D i w ogóle to strasznie zazdroszczę Wam odwagi, ja bym nie dała rady psychicznie, gdyby koleś jadący z prędkością światła (no dobra, ile to było? 180km/h?) prowadząc czytał koran i śpiewał XD

    a tak nawiasem to uroczo wygląda ten Gównowóz z sianem na różowo!

    OdpowiedzUsuń
  17. Może, jak się czyta Koran, to można jechać te 180 km/h. Św. Krzysztof tez czuwa nade mną, ale tylko do prędkości 130km/h, jeśli jest powyżej wychodzi.
    Pozdrawiam
    Ahoj

    OdpowiedzUsuń
  18. No proszę, widzę, że szablon jednokolumnowy zdobywa serce bloggerów <3 Binka, jak czytam te Twoje notki to ciągle w myślach powtarzam sobie : "Następnym razem jedziemy we dwie!" :)

    OdpowiedzUsuń
  19. a u Ciebie ciąg dalszy zmian, fajnie wyglądają te ikonki, pasują to czcionki :-)

    weronikarudnicka.pl

    OdpowiedzUsuń
  20. Podróżowanie na stopa, choć przez wielu uznawane za ryzykowne, to właśnie nieraz wielka frajda i przygoda. Wspaniałych ludzi można poznać, wspaniałe rzeczy przez przypadek zobaczyć, pozwiedzać nawet:)Szkoda, że stop robi się coraz mniej popularny w Europie Zachodniej jednak.
    A gownowóz z sianem wymiata XD

    OdpowiedzUsuń
  21. Ojej, jak tu pusto, biało i surowo! Lubię to! :)

    Im dłużej czytam Twoje notki o podróżowaniu stopem tym częściej zastanawiam się, czy w wakacje nie zrobić czegoś podobnego... Chyba będziesz moją inspiracją :)

    OdpowiedzUsuń
  22. uwielbiam Twoje notki na temat autostopu :) Slabo z ta rodzina olsztynska.. mimo wsyztsko -.- ale Ci co wam dupeczki ratowali to szacun :D wiara w ludzi wraca :D

    OdpowiedzUsuń
  23. Trzeba spodziewać się niespodziewanego ;D

    OdpowiedzUsuń
  24. Stopem fajnie, ale tylko za granicą :)

    OdpowiedzUsuń
  25. nigdy nie jechałam stopem ;D
    ale fajnie że udało wam sie natrafić na świetne osoby (te mniej świetne też xd) będzie co wspominać <3

    Pozdrawiam i życzę udanego weekendu :)
    Anru,

    OdpowiedzUsuń
  26. "na kierownicy miał otwarty Koran i coś śpiewał. Wysadził nas (...)" - aż mi dech w piersi zaparło na moment! :D

    Miło się czyta takie historie, szczególnie w momentach, kiedy już brak nadziei na cokolwiek, a jednak zjawia się jakaś dobra duszyczka i ratuje z opresji :) Propsy za odwagę!

    OdpowiedzUsuń
  27. Aż zachciało mi się wyjść z domu i stopa łapać. :D
    Takie teksty przywracają mi wiarę w ludzkość. :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Dwusetny czy tysięczny nawet - zawsze czyta się Ciebie rewelacyjnie :)
    Super są te Twoje opowieści ze stopa, może i ja kiedyś się odważę :)
    całusy :*

    OdpowiedzUsuń
  29. Genialne te Twoje Wakacje! Spokojnie mogłabyś napisać o tym książkę :D

    OdpowiedzUsuń
  30. tylko pozazdrościć takich wycieczek:) będzie co wspominać:)

    OdpowiedzUsuń
  31. że też masz odwagę jeździć stopem. Ja bym się bała, że po kilku miłych ludziach trafię na jakiegoś zwyrola. Różni ludzie łażą po świecie.

    OdpowiedzUsuń
  32. mimo wszystko osobiście mam duże obawy przed stopem.. :D

    OdpowiedzUsuń
  33. nigdy nie odbyłam całej podróży stopem, ale to musi być niesamowita przygoda, nawet jeśli czasem przyjdzie zabrać się z kimś nieco dziwnym:)

    OdpowiedzUsuń
  34. Czyli podsumowując, dobrzy ludzie na tym świecie jeszcze istnieją :D

    OdpowiedzUsuń
  35. Haha, fajnie, że Cię tak wzięło na autostopa. Jestem z Ciebie (i siebie) dumna, ze Cię tym zaraziłam :D

    OdpowiedzUsuń
  36. Trochę mnie nie było, dlatego tera dopiero komentuję. Chętnie przeczytałam wszystkie twoje opowieści z jazdy stopem. Wychodzi na to,że ludzi można spotkac różnych, ale miło jest gdy się spotyka dobrych, którzy chętnie gdzieś podwiozą. Z jednej strony zazdroszczę, ale z drugiej doszłam prze chwila do wniosków,że jest to ryzykowne i wymaga odwagi.

    OdpowiedzUsuń
  37. Takie przygody są świetne, i najlepsze jest to że każda z nich jest niepowtarzalna i nie do podrobienia... Gdy sobie przypomnę moje przygody to sobie myślę że wiem dlaczego warto żyć i podróżować!

    OdpowiedzUsuń

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM