piątek, 17 sierpnia 2012

Być sobą.

Bycie sobą? Chyba każdy stara się to robić. A przynajmniej powinien. Osobiście uważam, że nie jest to wcale proste. Każdy, KAŻDY ma kilka twarzy i nie udawajmy, że tak nie jest. Zgadzam się - laski odgrywające kumpli przy kumplach, lafiryndy przy lafiryndach, kochane córeczki przy mamusiach i znawczynie gier komputerowych przy gamerach to przegięcie, kiepski kostium i należy to tępić. Przy obserwowaniu tego typu zachowań mamy tendencję do mówienia: "Całe szczęście, że ja jestem sobą, nikogo nie udaję i zawsze zachowuję się naturalnie". Serio? Nie da się ukryć, ja również staram się być sobą niezależnie od okoliczności. Co więc oznacza prawdziwe "bycie sobą"? Sposób, w jaki zachowujemy się będąc samemu w domu? Momenty brutalnej, "przyjacielskiej" szczerości wobec bliskich? A może inaczej, obraz, który kreujemy za pomocą fejsbuka? Btw, ostatnio stwierdziłam, że nie powinnam sama siebie zawodzić i ponownie zredukowałam liczbę znajomych do 99, tak jak sobie obiecałam. Dostałam nawet jakiegoś rage maila od jednej laski, "dlaczego nie jesteśmy już znajomymi?". Nie mam pojęcia, jak to odkryła, CREEPY, ale nie wiem też, po co się bulwersuje... Nie widziałyśmy się dwa lata, po co utrwymywać jakikolwiek kontakt? Nieważne. Wracając do tematu. W każdej z wymienionych sytuacji zachowujemy się inaczej i KAŻDY TAK MA. Jestem o tym przekonana. Przepraszam, że znów odwołam się do fejsa, ale przecież zawsze na zdjęciach dodawanych przez siebie wyglądamy co najmniej dobrze. Bo chcemy tak wyglądać! Lubimy, gdy osoby odwiedzające nasz profil nie mają nagłej potrzeby pobiegnięcia do kibla. Potem pojawiają się zdjęcia "oznaczone" - jacyś randomowi znajomi wstawiają fotki ze wspólnej imprezy, wyjścia na spacer, wakacji - i okazuje się, że Bina, o nienagannym zdjeciu profilowym, nagle swoim kolorytem i fryzurką przypomina bakłażana. Albo że kiecka jej się podwinęła. Albo że uśmiechnęła się jak traktor. I w której sytuacji jestem sobą? Niechętnnie przyznam, że prawdopodobnie w tej "oznaczonej". Ok, przykład mniej w stylu no-life: przebywając z przyjaciółkami jestem Biną, dużo się śmieję, przeprowadzam obserwacje, gadam non stop, staram się nie wyglądać jak królowa pasztetów, a oprócz tego cieszę się ze zspólnego robienia zdjęć oraz umierania ze śmiechu z naszych ekspresji, a także z przyjemnością witam dwugodzinną debatę o bieliźnie. Gdy jestem z chłopakami, również jestem Biną, dużo się śmieję, przeprowadzam obserwacje, gadam non stop i staram się nie wygl ądać jak królowa pasztetów, ale nie wspomnę przecież nawet o aparcie fotograficznym czy stanikach, za to chętnie wypiję piwo i pogadam na parę kontrowersyjnych (lub po prostu niesmacznych) tematów, na co moje dziewczyny krzywo patrzą. Wiadomo też z góry, że przy mężczyźnie, na którym mi zależy, będę się zachowywać naturalnie, jednak z aktywnym "kontrolniakiem" - nie wygłoszę wulgarnego komentarza lub sarkastycznej opinii dopóki nie upewnię się, że zostaną odebrane pozytywnie. Będę też starała nie poruszać się jak poczwara i nie robić innych obleśnych rzeczy, na które nawet nie zwracam uwagi będc wśród najbliższych przyjaciół. Mam więc, chcąc niechcąc, kilka twarzy... Póki nie tracę nad nimi kontroli, jestem z siebie całkiem zadowolona.

2 komentarze:

  1. Kilka twarzy to norma. Inaczej zachowujemy się przy przyjaciołach, inaczej przy babci i zupełnie inaczej w kontaktach z kilkuletnimi dziećmi.

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak..człowiek ma chyba tyle twarzy ile różnych sytuacji życiowych, tych ciężkich i tych całkiem zwykłych, codziennych, gdzie pokazujesz "nową twarz", bo się zmieniasz, coś sobie uświadamiasz, dochodzisz do pewnych wniosków. A bycie sobą to chyba zachowanie kontroli wobec własnego sumienia.Pzdr:)

    OdpowiedzUsuń

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM