wtorek, 3 października 2017

Trip raport XVIII - Chiny cz. 6

W Chengdu odwiedzilismy dwie swiatynie - buddystyczny kompleks Wenshu oraz taoistyczny Qingyang. Buddysci wierza, ze zycie jest cierpieniem, podczas gdy w filozofii tao nalezy hedonistycznie dazyc do niesmiertelnosci. Symbolem tego nurtu jest yin yang, podczas gdy buddyzm symbolizuje kolo Dharmy. Buddyzm pochodzi z Indii, podczas gdy tao jest faktycznie chinskie.



Wszystkie swiatynie sa niezwykle piekne i kolorowe. Owoce, slodycze, kadzidla, wielkie kolorowe lub zlocone figury... Taoistyczna swiatynia Qingyang spodobala nam sie najbardziej, dzieki wielkim znakom yin yang i wszechobecnym smokom. Bylismy tez przy ceremonii, gdzie dlugobrodzi mnisi z wlosami zwiazanymi w przebity szpila koczek grali mistyczna muzyke na roznych niezwyklych instrumentach.





Chiny i panujace tam zasady to ciekawa sprawa. Panstwo jest bogate i rozwiniete, wszystko jest znakomicie zorganizowane, co mocno kontrastuje z Kirgistanem, z ktorego przyjechalismy. Bedac w Chinach czulam, ze przyjechalam z zacofanej Europy, ktora nie dorownuje Panstwu Srodka jesli chodzi chociazby o infrastrukture. Ludzie chodza jak w zegarku. Jesli pada haslo "wychodzimy" oznacza to, ze doslownie w tym momencie zaklada sie buty i wychodzi z domu. Nie ma, ze jeszcze chciales sobie umyc ryj albo odpisac na wiadomosc, gospodarz juz wydeptuje kolka pod drzwiami. Wychodzimy.

Chinczycy sa mili i pomocni. Bardzo sie nami interesowali, tylko oczywiscie za Chiny ludowe (hehe) nie dalo sie z nimi dogadac. Czesto ludzie patrzyli sie na nas, wrecz gapili, nie probujac tego ukryc. U nich najwidoczniej takie zachowanie nie jest niczym nieuprzejmym. W ich spojrzeniach nie bylo wrogosci czy niecheci (chyba), raczej czysta ciekawosc. News dnia, bialasy z plecakami ida przez miasto. Czesto mnie to irytowalo, ale trzeba sie do tego przyzwyczaic. Oni sie beda gapic i jak tego nie zaakceptujesz, to caly czas bedziesz sie zle czuc. Niektorzy byli strasznie nachalni, miedzy innymi taksowkarze i ludzie robiacy nam ostentacyjne zdjecia, ale ogolem Chinczycy zrobili na mnie bardzo dobre wrazenie. Serdeczni, goscinni ludzie, czego mielismy okazje doswiadczyc podrozujac stopem. Jest jednak pare spraw, ktore dziwia, a czasem wrecz szokuja europejskiego podroznika. Chinczycy glosno bekaja w miejscach publicznych, kichaja tak, ze swiat trzesie sie w posadach (pare razy prawie dostalam przez to zawalu), no i najlepsze - charcza i pluja. Bardzo czesto mozna uslyszec oblesne odglosy oczyszczania gardla i zaobserwowac ludzi wypluwajacych duze ilosci gestej substancji, ktorej moj organizm nie wytworzylby nawet przy najgorszym katarze. Co ciekawe, robia to rowniez kobiety! W Chinach takie zachowania nie sa niczym dziwnym ani nieprzyzwoitym, doswiadczymy tego na ulicy, w knajpie, w samochodzie... Kobieta, ktora raz zlapalismy na stopa regularnie otwierala okno w celu pozbycia sie zalegajacej flegmy. Wszystkie te sytuacje nie przeszkadzaly mi jakos bardzo. Wolnoc Tomku w swoim domku. W Chinach tak sie po prostu robi, to kolejna akcja, do ktorej trzeba sie przyzwyczaic, albo na kazdym kroku bedziemy sie wzdrygali z obrzydzenia. Ponadto Chinczycy czesto nosza dlugie pazury (a przynajmniej paznokiec malego palca) oraz maja smieszny zwyczaj wietrzenia brzucha. Na ulicach oraz w budynkach zaobserwujemy mezczyzn z podwinieta koszulka obnazajaca bamber. Czasem spod t-shirtu mrugnie do nas six pack, ale w znakomitej wiekszosci przypadkow bedziemy mieli do czynienia ze spasionym typem beztrosko klepiacym sie po falujacym brzucholu. I ten oto paskudny typ bedzie siedzial naprzeciwko ciebie w pociagu.


Wlasnie! T-shirty. Kazdemu podrozujacemu do Chin goraco polecam czytanie napisow na koszulkach. Mnostwo ludzi nosi ciuchy z jakims angielskim tekstem, ale maksymalnie 20% tych napisow bedzie mialo jakikolwiek sens. Beda to gornolotne dyrdymaly typu "Love is beautiful" albo "Make your dreams come true". Cala reszta koszulek przysporzy duzej dawki radosci. My widzielismy mase napisow, w ktorych slowa mialy poprzestawiane akcenty litery albo po prostu byl to zlepek wyrazow, ktore absolutnie nie tworzyly spojnej calosci. W Europie byla kiedys moda na tatuowanie sobie chinskich znaczkow - moze ludzie po prostu wybierali losowe symbole, ktore im sie wizualnie podobaly, a producenci chinskich ubran robia to samo z lacinskimi literami i wyrazami? Widzielismy tez karykaturalne podrobki, np. z anagramem prawdziwego nazwiska projektanta lub nazwy marki (Bruberry), a zawody wygrala koszulka z logo adidasa i podpisem "Tmoym Hligrife". Widzielismy tez chlopaka, ktorego ochrzcilismy Waldek, bo na koszulce mial napisane "Cyc". Warto sobie poczytac madrosci z koszulek przemierzajac chinskie metropolie.

W wielu miejscach, zwlaszcza w Chengdu, mozna sie umowic na czyszczenie uszu. Siadasz sobie wygodnie na fotelu, a jakas pani grzebie ci w uchu specjalnym przyrzadem. Wszystko na srodku ruchliwej ulicy. Chinczycy korzystajacy z tych uslug siedza sobie zrelaksowani z glowa wygieta pod dziwnym katem i patrza ci w oczy, gdy ich mijasz.

W chinskim sklepie dostaniemy kurze lapki pakowane jak czipsy oraz mnostwo innych rarytasow, ale prozno szukac tabliczki czekolady. Kolejny kontrast z Kirgistanem - tam nawet, gdy w sklepie nie bylo nic, to byla czekolada. W Chinach sa rozne dziwne slodycze, ale nie mozna kupic najzwyklejszej w swiecie tabliczki czekolady. Z czekolada w innych formach rowniez jest problem - jezeli cos jest "w czekoladzie" albo "z czekolada" to tej "czekolady" bedzie malo i bedzie ohydna. W niektorych sklepach znalezlismy snickersy i batoniki Dove, ale kosztowaly tyle, co posilek w knajpie. Jeden jedyny raz trafilismy w olbrzymim hipermarecie (swoja droga Walmart, 'Murica fuck yeah) na importowane tabliczki czekolady nieznanej nam marki, ktore kosztowaly w przeliczeniu prawie 20zl, wiec oczywiscie sobie odpuscilismy.


Z Chengdu wybralismy sie prosto do Kunming, stolicy prowincji Yunnan. Postanowilismy w miare mozliwosci szybko opuscic Chiny i udac sie do Wietnamu. Powodow bylo kilka. Stopowanie po Chinach nie zawsze szlo dobrze. Lapanie przy bramkach na autostradzie z jednego miasta do drugiego bylo dobrym pomyslem, ale zapuszczenie sie na prowincje troche gorszym. Odleglosci sa ogromne i podrozowanie zajmuje cale dnie. Bariera jezykowa to straszna porazka. W Chinach nawet mlodzi ludzie nie mowia po angielsku, nie da sie w zaden sposob z nikim dogadac. Wszystko funkcjonuje troche inaczej, niz sie tego spodziewasz, wiec jestes po prostu zagubiony. Jest mnostwo gargantuicznych, nowych miast, ktorych zwiedzanie nie ma wielkiego sensu. Natura? Chiny to bardzo ciekawy kraj pod tym wzgledem, bardzo zroznicowany. Rozciaga sie na tak olbrzymim terenie, ze oczywiscie pelno jest gor, jezior, parkow narodowych, pustyn i innych fantastycznych miejsc do zwiedzania. Problemem jest sama forma zwiedzania, przez ktora nie moglismy przebrnac, ale o tym juz pisalam. Chcielismy chodzic po pieknych parkach czy gorach, a nie po betonowych sciezkach... To nas rozczarowalo. Chiny nigdy nie byly moim marzeniem. Kraj jest olbrzymi i tak polozony, ze ciezko go ominac jadac z Europy do Azji Poludniowo-Wschodniej (chyba, ze przez Pakistan a potem Indie, ale tam mi sie poki co nie spieszy). Bylam ciekawa, co mnie tam spotka... I dalam sie pozytywnie zaskoczyc! Mimo wszystko ciagnelo mnie juz do Wietnamu, Kambodzy, Tajlandii... Ostatecznego argumentu dostarczyli nam znajomi, ktorzy akurat odwiedzali Wietnam i za pare dni mieli lot powrotny z Hanoi. Postanowilismy szybko pojechac tam i sie z nimi spotkac.



Kunming, ostatnie miejsce na naszej chinskiej trasie to miasto wiecznej wiosny. W Azji oznacza to mniej wiecej tyle, ze jest duszno i duzo pada. Deszcze nas scigaly, a jak cie dopadna to nie ma przebacz - jestes przesiakniety do suchej nitki w 0,3 sekundy. Kunming to ciekawe, przyjemne miasto. Podobaly mi sie swiatynie, bazary (gdzie mozna bylo kupic szczeniaczki, zuki i jakies wormsy) i ogolny klimat miasta. Goscil nas tam David z Coucha, ktory powiedzial, ze bardzo lubi (jesc) psy, ale kotow nie, because cats are pets, not food. Mowil tez, ze na chinskiej prowincji ludzie jedza pepowine. Ludzka.

Najciekawszym punktem wizyty w Kunming byla wycieczka na wzgorza, Western Hills, gdzie mozna sobie polazic i wstapic do paru swiatyn. W jednej z nich znalezlismy 500 zlotych posagow arhat, czyli typiarzy, ktorzy dazyli do nirvany i zaszli daleko, ale nie do konca. Spacer po komnacie - labiryncie, w ktorej spoglada na ciebie piecset zlotych figur to niesamowita przygoda. Zrobila na mnie takie wrazenie, ze az mnie zatkalo. Swiatynia Huating, polecam, paradoksalnie znalezlismy ja kompletnie przypadkiem, nikogo tam nie bylo, a juz po wizycie probowalam bezskutecznie znalezc artykuly w internecie na jej temat.





W Kunming wsiedlismy w nocny pociag do Hekou, na granice, by nastepnego dnia byc w Hanoi. Nazwiska na biletach w Chinach to ciekawa sprawa. Raz pani wpisala mi „Milewska”, innym razem „Sabina”. Raz nazywalam sie „Warszawa”, a zwyciezca konkursu jest „Once”, czyli slowko, ktore pani sobie przekopiowala z mojej iranskiej wizy (ilosc wjazdow). Siwy nie mial iranskiej wizy, wiec jemu pani wpisala jego faktyczne imie chyba w komplecie z drugim imieniem.

Dotarlismy do Hekou przed switem. Uderzyla nas wilgotnosc powietrza. A myslelismy, ze juz w Chengdu bylo parno... Nadszedl czas, by przekroczyc wietnamska granice i odkryc nowe, niezwykle panstwo.

6 komentarzy:

  1. Kotów to nie je, bo to zwierzątko domowe xD CHINY.
    Kiedyś słyszałam, że w Chinach właśnie wydają z siebie ludzie takie dźwięki, a jeśli u kogoś jesteś na posiłku i nie bekniesz jak świniak to uzna to za brak kultury oraz że jedzenie Ci nie smakowało. Nie wiem na ile to prawda, ale mając teraz potwierdzenie, że na ulicy tak robią... Kto wie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz "once" to wietrzenie brzucha coś mi przypomina... ;) 💋😂

    OdpowiedzUsuń
  3. hahahaahahha, uśmiałam się :D nie sądziłam, że Chińczycy mogą byc takimi oblechami xD sorry, moze mili, ale obleśni xD :D mimo wszystko chciałabym zobaczyć ten kraj, brzmi zajebiście egzotycznie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. żarcik z "Chin ludowych" bardzo zacny!
    i "poprzestawiane akcenty" Łony też na propsie :D

    A co do jedzenia psów, moja siostra przez poprzedni rok w Chinach próbowała usilnie zjeść psa, ale bezskutecznie ... nie jest to podobno takie łatwe i prawdopodobnie możliwe tylko z okazji jakichś wyjątkowych świąt ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Masakra z tym jedzeniem psów.. i rozumowanie "cat - pet" mnie rozwaliło. Oblesny brzuch, plucie - brrr! dobrze, ze mnie tam nie ciagnie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pozwól, że skomentuję Ci wszystkie części wyprawy chińskiej, aby Ci nie robić bajzlu pod postami. Na pewno nie masz aż tak dużo czasu, żeby się jeszcze rozczulać nad komentarzami :)
    Taki list autostopowicza to rzecz dobra. A ruch na drogach to jest jakiś kosmos. Ja pewnie miała tam spory problem, żeby się na drodze odnaleźć, bo zawsze staram się poczekać, aż wszystkie auta przejadą. Więc pewnie bym się tam zestarzała zanim przeszłabym przez ulicę.
    Zawsze, Bina lubiłam Twoje wpisy, bo pokazujesz jak jest (drugi MaxKolonko? :D), nie ubarwiasz zanadto.
    Okey, sytuacja z autokarem, który niby za darmo, ale jednak za pieniążki, była okrutna.
    Translator górą :)
    Wasz wielokolorowy team rzeczywiście mógł wzbudzać ciekawość. Fajna ekipa :) Urocze to zdjęcie przy stole.
    I to drugie przy stole z rodziną Mina też cudo. Oby jak najwięcej takich ludzi. Dobroć aż promieniuje!
    Małe pandy!
    Jak to się mówi, co kraj to obyczaj. Bekanie, plucie. U nich jest to zwyczajne, zapewne w równym stopniu jak u nas wyrzucanie petów papierosów gdzie popadnie.
    Powiem Ci, Chiny ciekawe, ale osobiście nie odważyłabym się na zwiedzanie ich tak we własnym zakresie bez jakiejś duszy, która umiała by po ichniejszemu. Mnie denerwują bardzo jakieś niewypały typu tu Cię gdzieś wiezie, tam Ci każe płacić.
    Na szczęście to państwo już za Wami, trzymam kciuki za kolejne ^^

    OdpowiedzUsuń

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM