piątek, 3 czerwca 2016

Odizolowana


Będąc na Malcie odcięłam się w pewien sposób od rzeczywistości, która do tej pory mnie otaczała. Nie, nie specjalnie - regularnie kontaktuję się ze znajomymi, którzy przecież w dalszym ciągu są ważną częścią mojego życia. Nie pierwszy raz oddaliłam się od przyjaciół na >1000km na nieokreślony czas. Wyprowadzka do Paryża w 2011 roku była pod tym względem trudna, ale sprawiła, że tym razem było mi łatwiej. Skoro kumple wtedy pozostali kumplami, wiem, że tym razem nie będzie inaczej. Dystans jest oczywiście utrudnieniem w utrzymywaniu znajomości, część z nich nie jest w stanie przetrwać. Te najważniejsze jednak są niezawodne - spotkamy się za miesiąc/rok/wieczność, zbijemy pionę, szybko wymienimy niusy z ostatnich wieeelu dni, a po chwili będziemy gadać, jakbyśmy widzieli się wczoraj. Ta świadomość jest czadowa.

przychodzę na skałki podziwiać takie zachody słońca.
nie ma na co narzekać.

Dobra, nie o tym miało być. Przylatując na Maltę nie miałam pojęcia, co mnie tu czeka. Czy uda się szybko znaleźć mieszkanie, pracę? Czy uda się w ogóle znaleźć mieszkanie i pracę? Gdzie? Jak? Wszystko stało pod wielkim znakiem zapytania, ale po sześciu dniach wraz z moim handsome towarzyszem mieliśmy już ogarniętą chatę i robotę. Można? Można. Odrobina farta, oczy szeroko otwarte, ręka na pulsie, wszystko dało się szybko załatwić. Moje życie na przestrzeni tygodnia kompletnie się zmieniło. Codziennością stało się słońce (), plaża, palmy. Tuńczyk. Kelnerowanie. Wieczorne spacery bez konieczności wkładania pięciu bluz i legginsów pod spodnie. Picie browarów z widokiem na morze. Nurkowanie (dobra, takie lamerskie, z rurką, bo jestem cieniasem i nie nurkuję tak na serio z butlą). Wszystkie te elementy były oczywiście nieobecne podczas mojego poprzedniego życia, w Paryżu, a także tego ostatniego, w Warszawie. Na ich miejscu było spotykanie się z niezawodnymi ziomkami, spędzanie dziennie 2-3 godzin w śmierdzącym transporcie miejskim z żulami, opędzanie się od ankieterów, dłubanie w nosie, czekanie na nocne, przygotowania do obrony (jak dobrze, że to już za mną) (a dyplom dalej leży nieodebrany w dziekanacie). Większość tych czynności nie miała oczywiście niezwykłego charmu, który otacza mnie na słonecznej wyspie. Nie ma codziennego gadania przez telefon/picia piwa z ulubionymi ludźmi, za czym oczywiście tęsknię. Z drugiej strony, na odizolowanej od wszystkiego Malcie gdzieś rozpłynęły się wszystkie problemy. Zniknęły głupie ploty trawiące ekipę znajomych, gdzie każdy ma swoje za uszami, knuje, nadaje na innych. Nie ma zgraj Januszy podróżujących o 6 rano autobusem z wózkiem pełnym firanek. Nie ma pośpiechu, stresu, głupiej gonitwy, zazdrości, rywalizacji. To wszystko zostało w dużych miastach, a ja mieszkam sobie w miejscu, gdzie populacja nie sięga nawet 6 tysięcy (a wcale nie jest wiochą, ale stolicą tego niewielkiego państewka). Życie na Malcie toczy się powoli, ale wesoło. Relaks, słońce, uśmiechy. Ludzie są sympatyczni, nie szukają problemów tam, gdzie ich nie ma. Słyszałam jednak już kilkakrotnie pogląd, że Malta to iluzja. Od przyjezdnych, nie od localsów. Pierwszy miesiąc jest super, bo chodzisz na plażę i cieszysz się życiem. Potem robi się gorzej, bo nie masz co ze sobą zrobić, codziennie oglądasz tych samych ludzi, kojarzysz całe miasto pod każdym względem, znasz wszystko na pamięć. Nudzisz się. Dostajesz pierdolca, bo jesteś uwięziony na tej wyspie. Tak prawią zamuleni Serbowie z mojej pracy, którzy przylecieli na Maltę rok temu w poszukiwaniu pieniędzy. Cóż, nie podzielam tego poglądu. W Valletcie jestem co prawda dopiero od niespełna dwóch miesięcy, ale mam wrażenie, że będę w stanie cieszyć się całym czasem spędzonym tutaj. To chyba kwestia podejścia - zakładasz, że życie jest super, więc takie jest. Kreujesz swoją własną, zajebistą rzeczywistość. Oni nastawiają się negatywnie i szukają smutku i nostalgii, więc oczywiście je znajdują. Ja szczerze polecam życie na Malcie, zwłaszcza, jeśli chcesz sobie przyjechać na rok, popracować w knajpie i poopalać. Jest naprawdę fajnie. Nie chciałabym tu zostać na zawsze, ale póki co upajam się tą spokojną atmosferą i świetną pogodą. 9/10, would recommend.

24 komentarze:

  1. wspaniale wygląda opis życia tam, zwłaszcza odizolowanie <3

    ale jako że jestem już spaczona przez swoje studia, to tuż za słońcem/plażą/zajebistością, o Malcie myślę "czy ich całkowity zakaz aborcji wpływa również na innego ograniczenia praw kobiet?"

    ale to ja, ja jestem już spaczona.
    a co do znajomych na odległość, to wg mnie ona nie ma żadnego znaczenia. Jeżeli faktycznie jesteśmy szczerzy w tej relacji, i wzajemnie, to kilometry nie mają znaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje rodzinne miasto ma ok. 5000 mieszkańców. Większość to starsi ludzie lub podchodzący pod 50-tkę. Każdy mnie kojarzy a ja prawie nikogo :D. Ostatnio miałam okazję odwiedzić rodzinę, niby jest to rejon wiosek ale tam ludzie zajmują się sobą i w nosie mają innych. Fajna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiadomo, że odległość czasem utrudnia utrzymywanie z kimś kontaktu. Może nigdy nie wyprowadziłam się z kraju, ale byłam na wielu wyjazdach zorganizowanych, gdzie poznałam ludzi z całej Polski i nie tylko. Nasze relacje na początku sie utrzymywały, ale potem było coraz gorzej. Miałam wrażenie, że tylko ja próbuję utrzymywać kontakt i pisać do tych osób. W końcu moje znajomości z tymi osobami nie przetrwały. Prawdą jest też to, że spotykając się z kimś, kogo się dawno nie widziało, czasem można mieć z tą osobą mnóstwo tematów do rozmów.
    Jeśli natomiast chodzi o pogląd, że Malta to iluzja to myslę, że można to porównać do mieszkania w jakiejs małej miejscowości. Cały czas te same osoby, nie ma w ogóle żadnych rozrywek, a przecież wszelkie wyjazdy nie zdarzają sie często. Jednak tak jak ty, uważam, że to zależy od podejścia ludzi. Moja miejscowość jest nazywana miastem emerytów. Właściwie nie ma tu niczego. W gimnazjum bardzo mi to przeszkadzało i marzyłam o tym, żeby tylko wyjechać na studia, ale juz się do tego przyzwyczaiłam, więc wydaje mi się, że to zależy od podejścia. Jeśli ktoś woli narzekać, nie będzie mu się podobało miejsce w jakim jest. Jeśli natomiast nastawi się pozytywnie, będzie próbował sobie sam organizować rozrywkę i będzie kreował tak swoją rzeczywistość, w taki sposób, że nie będzie mu się nudziło.

    OdpowiedzUsuń
  4. piszesz o radości, wolności, zahcodach słońcach, a co tu tak czarno się zorbiło ?! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja mama, zapalona podróżniczka, zawsze wyznawała zasadę, że problemy przypisane są do miejsca. Tak więc problemy z Torunia przestawały ja gnębić już chwilę za rogatkami miasta, problemy z Polski nie mają prawa zawędrować na Maltę a problemy z liceum nie aktywują się, kiedy zaczynasz studia w innym mieście. Według mnie to świetny pomysł i wierzę, ze w moim przypadku też tak się stanie. W ten sposób pociągi, samochody czy samoloty stają się takim miejscem oczyszczenia, kiedy odrzucasz problemy z poprzedniego miejsca a nie masz jeszcze tych z nowego. Właśnie dlatego podróżowanie jest takie niesamowite :)

    OdpowiedzUsuń
  6. "To chyba kwestia podejścia - zakładasz, że życie jest super, więc takie jest." - zgadzam się, oczywiście nie we wszystkich przypadkach i nie można tego dopasować do wszystkich sytuacji, ale tak z 99% na pewno XD Cieszę się, że Ty masz pozytywne podejście, ale właściwie zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - no bo Bina i smutek? No way!

    Świetny nowy wygląd bloga. I ten opis ♥

    Jeszcze odpowiem na Twój komentarz - generalnie to wiesz, ja częściej szukam pomocy dla siebie we własnym wnętrzu, nie mówię o problemach, nie zwierzam się. Jestem właśnie tą "pierwszą osobą" zawsze i to mnie czasem męczy. Przykład? Wczoraj, pierwszego dnia wymiany, poryczałam się bo nie potrafiłam się odnaleźć w dużej grupie i jak nauczyciel do mnie podszedł, to powiedziałam że chcę być sama. Potem już było w miarę ok, a wieczorem to w ogóle się otworzyłam i dzisiaj było zajebiście, ale chodzi mi o ten moment właśnie - nie pozwoliłam sobie pomóc, bo "dam radę sama" - i faktycznie dałam. Tylko że czasem nie daję, gdy chodzi o coś poważniejszego. Więc to tak mniej więcej wygląda. Powinnam się więcej uzewnętrzniać, ale chyba nawet nie chcę.
    Co do wierszy - ja kocham pisać. Chciałabym zresztą robić to kiedyś zawodowo. Generalnie na złość u mnie najlepsze jest bieganie, a na smutek pisanie. Także ten. Każdy musi znaleźć po prostu własne sposoby. Ja bez pisania czuję się jak bez tlenu, dlatego tak bardzo przeżywam, gdy nie mam weny XD

    OdpowiedzUsuń
  7. Po prostu żyjesz dniem dzisiejszym i czerpiesz radość z życia. Jedni tęsknią drudzy nie. Tym drugim jest dużo łatwiej. Tęsknota po prostu ZAMULA. Pracowałem w Irlandii. Miałem kolegów co musieli kilka razy dziennie do domu dzwonić. Po miesiącu pobytu już kupili bilety, żeby na Boże Narodzenie w domu być! A bilety były bardzo drogie bo rezerwowane bardzo późno. Jak się mnie spytali dlaczego do domu nie lecę na Święta to odpowiedziałem, że PRZYJECHAŁEM ZAROBIĆ a nie wydawać na podróże do domu. Mieli mnie za dziwaka tez dlatego, że zwiedzałem w weekendy okolicę. A oni głównie chlali. Cieszę się, ze umiesz się znaleźć na Malcie. Ja prawdopodobnie we wrześniu pozwiedzam sobie Wiedeń. Zaprosił mnie tam kolega, który mieszka tam od ponad 30 lat. Kolega ze szkoły i podwórka. Mam tez inne plany. Zobaczymy jak wyjdzie. Trzymaj się!!!!!!!!!!
    Vojtek

    OdpowiedzUsuń
  8. "Kreujesz swoją własną, zajebistą rzeczywistoś" - buzi za te słowa! Jak ma być dobrze, jak nastawienie jest złe? No helloł. Fajnie się czytało, aż pomyślałam "też tak chcę". I wiem, że mogę, nawet planowałam, ale chyba jednak dopiero po licencjacie. To odizolowanie brzmi cudownie. Na dłuższą metę może zaczęłoby mnie męczyć, ale na teraz byłoby idealne.
    A co do kontaktu ze znajomymi, też mam kilkoro takich, z którymi mogę się nie widzieć miesiącami, a jak już się spotkamy jest tak, jakby nic się nie zmieniło. To jest cudowne :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Miło mi to czytać, dziękuję ;)
    Wiele zależy od nastawienia. Jeśli się człowiek nastawi na "nie", to będzie się tak czuł cały czas, niezależnie od miejsca. W większości przypadków samopoczucie w jakimś miejscu to nasz świadomy wybór. A jeśli ktoś chce smęcić, to niech sobie smęci :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Właśnie dzięki temu, co piszesz, ogarnęłam, że w Holandii też nie przejmuję się tym, co martwiło mnie w Polsce. Jasne, zdarza mi się, że przypomnę sobie o czymś niefajnym i potrzebuję gwałtownego otrząśnięcia, ale to chyba w miarę normalne. "Zakładasz, że życie jest super, więc takie jest". Jakie to proste i fajne!

    /No bo się tak trochę przeziębiłam :( Jak to się zawsze o wszystkim mówi, trzeba znaleźć złoty środek - w łączeniu powagi i dziecinności.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ludzi nie dzielą kilometry, lecz obojętność, więc jeśli zachowacie jakikolwiek kontakt, wszystko będzie dobrze i po pewnym czasie faktycznie zbijecie piony! :) Mam takie porównanie jeśli chodzi o znajomości i przyjaźnie. Z pewną dziewczyną kolegowałam się od kołyski i byłyśmy sobie najbliższe, ale po pewnym czasie ona znalazła chłopaka i kompletnie się odizolowała... Nie odzywała się słowem przez trzy lata, ja też nie. Z pewnych powodów przestało mi zależeć na jej towarzystwie. Ostatnio sobie o sobie przy pomniałyśmy. I pomimo upływu czasu, nadal rozmawiamy jak dobre kumpele. Jak widać, wystarczy chcieć! :)
    Co do wyjazdu to wiele ryzykowaliście, ale najważniejsze, że już czujecie się zadomowieni i wszystko się ułożyło :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow, ja bym pewnie tego mieszkania i pracy szukała miesiącami, także zazdroszczę ogarnięcia :D I szybko adaptujesz się do nowego miejsca zamieszkania. I dobrze się bawisz. Czekam na kolejne relacje z maltańskiego życia :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Szczerze mówiąc zastanawiałam się, jak ty sobie na tej Malcie poradzisz, ale skoro dałaś radę w Paryżu, to i tam dasz! Dziękuję pięknie za pocztówkę, jest śliczna <3

    OdpowiedzUsuń
  14. ale pozytywna energia bije teraz z Twoich postów i w ogóle od Ciebie, aż chce się żyć! <3

    OdpowiedzUsuń
  15. tak bardzo zazdroszczę Malty ;_; powodzenia :3

    http://mylifeasidzys.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  16. Taki optymistyczny blog,a czemu tu tak ciemno jest? :)
    Podziwiam Cię (wiem pisze to po raz kolejny). Ja nie mam odwagi na przeprowadzkę, choć czasem mi się marzy...

    OdpowiedzUsuń
  17. Z tym podejściem tak jest w każdym miejscu na świecie. Wszędzie ludzie marudzą. Szczęśliwi są ci, którzy doceniają to co mają, bo wraz ze swoim optymizmem łatwiej im zmieniać życie w zaplanowany sposób.
    Binka, podjęłaś się wspaniałego wyzwania. Podziwiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Takie życie to jest marzenie, szkoda, że nie wszyscy mają jaja, by wprowadzić to w życie. Wielka szkoda. :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Mam podobnie, piwko, plaża, dużo nowych ludzi z różnych krajów, gadka po angielsku, piekne widoki. Cieszy mnie takie zycie. Taki wyjazd pokazuje nam kto jest naszym prawdziwym ziomkiem a kto nie. Kontakty urwane mowią same za siebie. Mam dwie kolezanki z polski, które sie odzywają regularnie a reszta sie zgubiła, olała sikiem prostym. Prawdziwych przyjaciół poznaje sie po wyjezdzie taką wyznaje zasade :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Ach jak beztrosko i słonecznie!!! <3 Ile bym dała, żeby móc wyleżeć się na plaży za wszystkie czasy - w słońcu oczywiście. :P
    Pozytywne podejście to podstawa. Mnie wkurza, jak ktoś już na starcie zakłada, że będzie beznadziejnie i do dupy. Zawsze wówczas pytam, dlaczego tak uważa i prawie nigdy nie otrzymuję sensownego wyjaśnienia.

    OdpowiedzUsuń
  21. Pakuję manatki i lecę do Ciebie. Moje studia poszły się pizgać, więc problemem będzie jedynie zapakować mojego księcia do walizki i przemycenie go przez bramki na lotnisku.
    Baw się, korzystaj, pisz do nas częściej! Lubię Cię czytać, bo motywujesz i dodajesz otuchy.

    OdpowiedzUsuń
  22. Jejku, co tu za ciemności nastały?! :D
    ten Twoj opis Malty jest taki sielankowy, dobrze ze wróciłam z tygodniowych wakacji, co prawca nadal w Polszy ale zrelaksowalam się i zapomniałam o tym o czym chciałam zapomnieć.
    Mi tez Malta by się nie znudziła po miesiącu, to trzeba być już naprawdę marudą zeby tak się stało :D/Karolina

    OdpowiedzUsuń
  23. Hmm skoro osoba która chce zwiedzać cały świat się tam nie dusi to znaczy że wcale ta Malta nie jest taka ciasna

    OdpowiedzUsuń
  24. Janusze w autobusie o szóstej rano. Taaak. Nie lubiłam tego, oj nie lubiłam kiedy mieszkałam w Łodzi.
    Kurde, błogo tam na tej Malcie. Nigdy nie byłam, ale słyszałam do tej pory same pozytywne opinie. Co innego jednak pojechać tam na tydzień urlopu, a co innego mieszkać i żyć tak na co dzień, jak Ty. Słońce, brak pięciu warstw ciuchów i piwo w ciepły wieczór brzmią genialnie. No i woda. Mmm uwielbiam wodę, więc chciałabym kiedyś spróbować życia w jej pobliżu ;) Kto wie, jak to będzie :D Maltę jednak w końcu muszę dopisać do tych miejsc, które zobaczyć bym chciała. Szczególnie, że w planie na 2017 jest i samolot, i wyspa jakaś :D

    OdpowiedzUsuń

pisz co chcesz, ale ZASTANÓW SIĘ DWA RAZY ZANIM POPROSISZ O OBSERWACJĘ BO PRZYJDĘ I CIĘ ZJEM